Cholibka! Marzec już tuż
tuż, a śniegu na błoniach cała fura. Takiego brudnego. Po lekcji z Gryfonami i
Ślizgonami z szóstej klasy czeka mnie odśnieżanie, ale przed pracą dobrze jest
wrzucić coś na ząb. Wyskoczyłem na kwadrans do Wielkiej Sali, alem ledwo
usiadł, a już trza było lecieć do roboty. W piątki tego najwięcej, psia krew,
ale nikt nie będzie za mnie łopatować, a jak by tego było mało, Filch przywlekł
mi na szlaban Goyle’a. Wręczyłem mu szuflę i oboje zagarnialiśmy śnieg, a góra
rosła, rosła, rosła. Nicpoń Goyle stracił butę, kiedy koleżków nie było w
pobliżu, ale i tak się obijał, stękał, tylko patrząc, jak miną te trzy godzinki
i Filch po niego wróci. Ani trochę z niego pożytku.
Tak sobie umyśliłem, że
fajnie by było zabrać Kła na chodzenie po lesie. Ostatnio dużo
przeskrobał — wyżarł pasztet, naszczał pod łóżko i zgryzł nogę od
stołu, więc bym go ukarał, ale jakoś… żal. Często se do niego gadam, zwłaszcza
kiedy mi tak samotno. Chociaż wkurza mnie to psisko, czasami tak se myślę,
kiedy mi smutniej, że to mój jedyny kompan. Jasna sprawa, że zaraz po Aragogu,
bo Aragog jest najlepsiejszy, rozumielibyśmy się bez słów, gdyby nie umiał
gadać. Więc do lasu zabrałem Kła, myśląc sobie, jak by wyglądał Aragog, gdyby
tak ubrać mu smycz z szelkami. Nigdy żem o tym nie pomyślał, kiedy był jeszcze
mały, a teraz jest na to za późno, bo gdzie ja, u licha, kupię taką wielką
smycz?
Chociaż weszłem do lasu,
na łeb dalej mi się lało. Tutaj nie było już tyle śniegu, ale za to cała fura
błota. Cholibka, nie lubię zimy, a przedwiośnia jeszcze bardziej, bo gdzie się
nie obejrzysz, tam paciara. Jak nie ze śniegu, to z błota. I potem myj te buty
po sto razy, chociaż już są czyste, to nie są, bo tak powie profesor McGonagall
i nie ma dyskusji. Chociaż Kłowi to się podoba, zawsze lata w te najgłębsze kałuże
i się tarza. Teraz tak samo, zero z niego pożytku. Jak z tego Goyle’a. Włóczyliśmy
się tak pewnie ze trzy godzinki, łachy zrobiły się mokre, ale w środku miałem
ciepło i sucho — płaszcz z kretów jest nie do zdarcia. W lesie jak
zwykle cicho o tej porze, tylko chlupanie moich trepów i stękanie psa. W każdy
piątek tak sobie łazimy i szukamy sideł, to taki nasz zwyczaj; zazwyczaj udaje
nam się wypuścić jakiegoś zająca albo sarenkę, chociaż zdarzają się też
czarodziejskie stwory. Elfy, fenki, a raz wyciągnąłem z wnyk Gryfona z
pierwszej klasy. Czy ja wiem, czy to jest legalne… Znaczy się, takie łowy. W
Zakazanym Lesie żyje dużo rzadkich gatunków, a ludzie tak sobie chodzą i
zakładają pułapki. Dla zabawy. Bo to raz żem znalazł zdechłego lisa! I tak
kłusol zakłada sidła, a ja je zbieram. Bawimy się w kotka i myszkę, ot co. Dzisiaj
nazbierałem już pięć łapek — wszystkie zardzewiałe i na szczęście
puste, ale postanowiłem zrobić jeszcze jedno kółeczko. Kieł skomlał cicho. Trząsł
się z zimna i pewnie był głodny, ale opłaciło się. Byliśmy prawie przy wyjściu
z lasu, kiedy rzucił się na zaspę i zaczął kopać. Na brodę Merlina, gdyby nie
Kieł, to bym tego nie zobaczył. Przegoniłem go i sam żem wyciągnął ze śniegu
coś małego, białego i puchatego. Przy tylnich łapkach zwisała przyrdzewiała
pułapka — od razu zgniotłem ją w palcach, a lisopodobne stworzenie
schowałem do kieszeni, bo dygotało jak osika. W lesie było pełno fenków, nieraz
dostawałem szału, kiedy porywały mi kurczaki, ale nie mogłem go zostawić z
połamanymi nogami na zamarznięcie. Więc zawołałem na psa i wróciliśmy do chaty,
obaj znowu głodni, niech skonam.
Nie poszłem na kolację, bo
miałem dość roboty w domu. Wtranżalaliśmy tylko we dwójkę — ja i
Kieł. Przywiązałem fenkowi te pokrwawione łapy do drewnianych listewek, które
robiły za temblaczki, ale chyba miał za dużego pietra, bo nawet nie powąchał
szynki z jeża, tylko wlepiał te swoje oczyska to we mnie, to w brytana. Kiedy
ogień rozpalił się w kominku na dobre, zwlekłem z siebie mokre łachy i
rozwiesiłem pod sufitem pomiędzy warkoczami czosnku, pęków włosów jednorożców i
garczków, o które zdarzało mi się zahaczać łbem. Poprzeglądałem trochę jakąś
cienką książkę o jednorożcach na lekcję z piątoklasistami, ale nic tam nie
znalazłem, co bym nie wiedział, więc siadłem do łupania orzechów — chciałem
upiec ciasteczka, gdyby w sobotę chciały wpaść chłopaki. Czasem było mi tęskno
do tych czasów, kiedy żem mógł legalnie czarować, chociaż podczas obierania
ziemniaków czy zamiatania pewno bym nie wiedział, jak to zrobić. Dobrze było
jak było. Nie potrzebowałem dziadka do orzechów, bo łupy pękały mi w palcach,
kiedy delikatnie naciskałem, ale miałem już wprawę.
— Psiakość, Kieł,
gdzie pchasz ten nochal? — Rzuciłem w niego garścią orzechów, bo
zaczął wkładać łeb w kupę szmat, gdzie wsadziłem fenka. — Jutro mamy
trochę roboty w lesie, a potem pójdziemy do Trzech Mioteł… Chyba że chłopaki
przyjdą, Cholibka, dorastają i mają gdzieś starego Hagrida.
Było mi przykro. Najpierw
wypięli się na opiekę, a teraz na
mnie, no pewnie, quidditch, dziewczyny… Więc Hagrid poszedł w odstawkę. Czasem
przychodziła Ginny albo Hermiona, nawet Luna Lovegood, żeby podrażnić się z
Kłem, ale to nie to samo co Harry i Ron. Dobrze było myśleć, że musieli
zakuwać, chociaż i tak wiedziałem swoje.
Do okna coś zastukało, aż
podskoczyłem i rozsypałem orzechy po izbie. Szyba była zaparowana, ale
zobaczyłem, jak Hermiona przyciskała do niej nos i machała, żebym ją wpuścił.
Poderwałem się ucieszony i trochę zawiedziony, bo była sama, ale chyba żem to
przed nią ukrył. Przegoniłem Kła i otworzyłem drzwi, a Hermiona od razu wpadła
do środka, bo na polu wiało, jakby chciało urwać głowę.
— Hermiona! O tej
porze? — wykrzyknąłem, chociaż byłem cholernie uradowany, że chciało
się jej przyjść.
— Jestem prefektem,
wolni mi troszkę więcej — powiedziała i zaczęła rozwiązywać
szalik. — Poza tym pomyślałam, że przyjdę, bo czujesz się wyobcowany…
bo ja trochę tak…
Chyba posmutniała, a oczy
zrobiły się jej czerwone, ale zrobiło mi się głupio, żeby ją o to zagadnąć,
więc poszłem postawić wodę na herbatę.
— To żeś prawdę
rzekła — mruknąłem. — Coraz bardziej tu samotno, nie ma do
kogo gęby otworzyć… chyba że do Kła, ale nie ma co liczyć na odpowiedź.
Cholibka, myślałem, że przyszłaś z chłopakami. Ostatni w ogóle ich nie widzę,
chyba że na śniadaniu albo na obiedzie…
Popatrzyłem chyłkiem na
Hermionę. Była jak zwykle rozczochrana, a na głowie miała pełno płatków śniegu.
Musiało ścisnąć mrozem, bo miała rumianą twarz, ale taka była właśnie
najładniejsza. Cholibka, kiedy tak żem na nią patrzył, pokapowałem, że już
minęło sześć lat, a przecież jeszcze chwilę temu była takim małym
dziewczątkiem. Psiakość, ona, Harry i Ron to już prawie dorosłe czarodzieje.
Tylko po Hermionie żem to widział — taką dojrzałość. Bo chłopaki
dalej były ździebko dziecinne.
— Tak się składa, że
ja też już prawie nie mam z nimi kontaktu. Nawet z Harrym, ale gdzieś w duchu
podejrzewałam, że wybierze Rona…
Możliwe, że chciała coś
jeszcze powiedzieć, ale przymknęła się i zaczęła się droczyć z Kłem. Postawiłem
przed nią herbatę i sam usiadłem do orzechów. Ona chyba myślała, że niczego po
niej nie widziałem, ale to nie prawda. Chciała normalnie tutaj pobyć, żeby nie
patrzyć na Rona, ale nie była tą Hermioną, którą znałem. Coś ją gryzło.
Wgapiałem się w wiadro, łupałem te orzechy i kombinowałem, jak ją pocieszyć.
Chyba tego oczekiwała…
Ech,
te dzieciaki…
— Zresztą nieważne,
nie będę ci… Ojej, to Fenek Chiroptera! Podobno jest ich dużo w Zakazanym
Lesie, ale nigdy na żadnego nie trafiłam! — krzyknęła i rzuciła się
do fotela.
— No tak. Filch
zastawia sidła, a ja… hmm… no, czasem chodzę i zbieram.
Hermiona popatrzyła się z
taką wdzięcznością, że aż zapiekła mnie twarz i nie mogłem skryć uśmiechu, więc
spuściłem głowę. Było mi trochę wstyd, a Hermiona chyba się pokapowała, bo już
nic nie powiedziała. Bynajmniej nie na ten temat.
— Wierzyć się nie
chce. Ciekawa jestem, czy Dumbledore o tym wie. To jest w ogóle
legalne? — zapytała.
— A bo ja
wiem? — Wzruszyłem ramionami. — Co tam u ciebie? Dalej
robisz te… no… czapeczki?
Zaczęła mi się zwierzać z
wiecznego braku czasu. Że nie może już robić na drutach, chociaż idzie jej już
chyba dobrze, ale bardzo żałowała, bo pewnie dużo skrzatów domowych musiało
znosić niewolę… Pomyślałem se, że oszczędzę jej przykrości i nie powiedziałem,
że skrzaty źle znosiły przymusowe uwolnienie i dlatego już nie sprzątały wieży
Gryfonów. Zgredek mi powiedział. Wcisnęła się w fotel, na którym od tygodnia
leżało świeże pranie czekające na wyprasowanie, no i fenek. Było miło tak
siedzieć, podjadać łupane orzechy i słuchać tej paplaniny. To była fajna
odmiana, że to nie ja gadałem, bo normalnie gadałem do Kła.
Nagle popatrzyła na
zegarek i niechętnie wygramoliła się z fotela. Zaczęła okręcać szyję szalikiem,
który chyba sama wydziergała.
— Pójdę już.
Przepraszam, że tak uciekam — wydukała. Było jej naprawdę przykro,
chociaż niepotrzebnie, bo cieszyłem się, że chociaż sobie pomyślała o starym
kumplu. — Dzięki za herbatę.
— W porząsiu — powiedziałem
i wstałem, żeby zamknąć za nią drzwi. — Słuchaj no, może wpadniesz
jutro na ciasteczka?
— Chętnie.
Pomachała mi, zbiegła po
schodach prosto w kałużę i puściła się pędem przez wodnisto-błotniste błonia w
stronę szkoły. Przyglądałem się jej, dopóki nie zniknęła. Cholibka, chociaż
marzec już prawie się zaczął, dalej szybko ciemniało i sypał śnieg z deszczem.
Znowu trzeba będzie odśnieżać.
*
Z samego rana zabrałem się
za robotę. Zanim poszłem na śniadanie, żem się zebrał za mieszanie paszy dla
kuraków: wyschnięte skórki chleba, ugotowana kapusta i otręby. Nie było co ich
jeszcze puszczać w to błoto. Pogoda zapowiadała się ładnie — musiało
być na plusie, ale w nocy chyba konkretnie ścisło mrozem, bo góry mokrego
śniegu były sakramencko twarde. Kieł próbował w nich kopać. Udawanie, że
wszystko grało, okazało się łatwiejsze, niż pamiętałem sprzed Pierwszej Wojny,
ale cały czas czułem się dziwnie. Inni chyba też, ale nikt się na to nie
skarżył. Nie chciałem wykrakać jakiegoś nieszczęścia, dlatego nie gadałem o
tym, co się działo poza Hogwartem, chociaż ostatnio i tak nie miałem z kim.
Nawet psor Dumbledore już nie zaglądał do mojej chaty, chociaż w tamtym roku
czasem wpadał na szklaneczkę cherry. Cholibka, zaczynałem rozumić Syriusza.
Przeląkłem się, kiedy Kieł
zaczął szczekać i rzucił się za chatę. Nie pobiegłem za nim, bo pies zawsze
przyprowadzał na grządki tego, kto akurat przyszedł. Już z daleka żem usłyszał
ciepły głos Hermiony, którym mówiła do Kła; kiedy się pojawili między zaspami,
ten dalej na nią skakał. Wyglądała chyba normalnie, chociaż jak podeszła
bliżej, zobaczyłem, jakie miała czerwone i podkrążone oczy. Uśmiechała się.
— Nie
przeszkadzam? — zapytała, zanim ja żem się zdążył odezwać.
— Hmm… no, nie, a co
ty tak wcześnie? Myślałem, że wpadniesz po obiedzie czy coś…
Wzruszyła ramionami i
mruknęła, że nie mogła spać. Chyba faktycznie nie za dobrze spała, no a oczy
takie miała, jakby przeryczała z pół nocy. Wczoraj wyglądała lepiej i chyba nie
czuła się tak podle — może se myślała, że tego nie widać? Próbowała
dalej się uśmiechać, ale wyglądała, jakby dostała jakimś paskudnym zaklęciem.
— Słuchaj no,
wszystko gra? — spytałem się.
Mieszałem gołymi łapami
paszę dla kurczaków i tak se pomyślałem, że to chyba nie było najlepsze miejsce
na taką rozmowę. Hermiona pokręciła się między zaspami, aż w końcu pod jedną
usiadła i Kieł miał świetną okazję, żeby obślinić jej twarz i szalik.
— Tak, wszystko w
porządku.
Chociaż spróbowała się
uśmiechnąć i tym razem wyszło jej to nawet przekonująco, głos miała piskliwy,
nie jak Hermiona. Chyba nie byłem za dobry w pocieszaniu, bo nie za bardzo
wiedziałem, co w takiej sytuacji dobrze powiedzieć, ale dziewczyny są wrażliwe.
Powoli żem się domyślał, co ją gryzło.
— Znamy się już
trochę, nie? — nareszcie się odezwałem, kiedy jużem się w sobie
zebrał. — Widzę, kiedy coś jest nie tak, a… a teraz coś chyba jest
nie tak.
Umyśliłem se, że chyba
lepiej będzie na nią nie patrzeć, żeby się nie speszyła, więc dalej żem mielił
w paluchach to żarcie dla kurczaków, chociaż było już dobrze wymieszane. Tylko
co chwilę zerkałem, ale Hermiona wpatrywała się w drzewa i skubała rękawiczki.
Przypomniłem se, że nie dałem jej niczego do siedzenia, żeby nie siedziała na
zimnym, ale teraz już nie chciałem wybijać jej z myślenia.
— Pamiętasz, jak w
trzeciej klasie czasami do ciebie przychodziłam? — odezwała się w
końcu i westchnęła. — Wtedy, kiedy Ron oskarżał Krzywołapa o
zjedzenie Parszywka, później wynikła ta cała sytuacja z miotłą od
Syriusza… — Pokiwałem głową, a ona mówiła dalej i ciągle wgapiała się
w las. — To wszystko było głupie i takie… infantylne, ale cały czas
miałam nadzieję, że Ron przemyśli tę sytuację, przeprosi mnie i wszystko wróci
do normy. Od tamtego momentu wydawało mi się, że możemy się… bliżej zaprzyjaźnić, ale teraz… teraz to
już chyba naprawdę koniec, bo nie wyobrażam sobie z nim chociaż porozmawiać.
Przełknęła głośno, aż
usłyszałem przy swoim wiaderku, ale dalej uparcie na nią nie patrzyłem.
Poczułem się nieswojo, chciałem coś powiedzieć, co by faktycznie ją pocieszyło,
żeby to nie były jakieś takie zwykłe słowa, które się gada każdemu tak „na
odwal”.
— Ale wtedy też tak
mówiłaś — mruknąłem pod nosem. — I się poukładało, może
teraz też się…?
Urwałem, bo żem usłyszał
jakieś ciche sapanie. Popatrzyłem na Hermionę — twarz miała całą
czerwoną jak od tłumionego płaczu i chyba faktycznie płakała, bo na policzkach
miała coś błyszczącego, pewnie łzy, bo Kieł już dawno przestał ją lizać.
Kompletnie żem nie wiedział, co zrobić, czy coś powiedzieć, więc tylko żem się
poderwał i poklepałem ją tak jakoś sztywno po ramieniu. Chyba nie poprawiłem
jej humoru, bo wbiłem ją w zamarzniętą zaspę i uwaliłem jej płaszcz karmą.
Zrobiło mi się tak głupio, żem się chyba zaczerwienił, ale Hermiona zaczęła się
śmiać i chlipać, aż dostała czkawki, a ja stałem taki kompletnie ogłupiały, bo
żem nie wiedział, co się działo. Wyciągnęła różdżkę i nawet nie powiedziała
żadnego zaklęcia, tylko nią machnęła, a płaszcz znów miała czysty.
— Nic się nie
poukłada — powiedziała cicho, a oczy znów się jej zaczerwieniły i
zaszły łzami. — Ron jest z Lav-vender, ona kompletn-nie buntuje go
przeciwko mnie… już nie wiem, co mam robić…
Pochyliła się i zakryła
twarz dłońmi, a rękawiczki spadły jej w błoto. Stałem nad nią bez żadnego
pomysłu, co bym mógł powiedzieć, żeby zrobiło się jej lepiej, więc poczekałem,
aż przestanie tak głośno chlipać. Pomyśliłem se, że chyba najlepiej będzie dać
jej sobie popłakać. Poszłem schować wiadro do szopy i miałem wielką nadzieję,
że jak wrócę, Hermiona już się trochę uspokoi; po drodze żem myślał, co by mnie
ucieszyło, gdybym potracił przyjaciół, ale dawanie Hermionie szkockiej na
rozweselenie nie było najlepszym pomysłem.
Gdy wróciłem za chatę,
dziewczyna siedziała jak siedziała, ale nie była już taka czerwona i przestała
płakać, chociaż twarz dalej jej się błyszczała.
— Przepraszam, że się
tak rozkleiłam, nie wiem, co mnie naszło — powiedziała, zanim żem się
odezwał, ale machnąłem na to ręką.
— Chodź. Nie bucz,
dostaniesz herbatę, pogadamy sobie w środku.
Pomogłem jej się podnieść,
krzyknąłem na Kła i wszyscy troje poszliśmy do chaty. Najsampierw umyłem ręce i
gębę w beczce przed schodami, a pies już spłoszył fenka swoim lataniem po
izbie. Dopiero teraz żem sobie zdał sprawę, jak na polu było jeszcze zimno.
Hermiona się rozebrała i siadła na krześle przy palenisku (nogami już prawie
dosięgała do podłogi), w którym za sprawą jej różdżki od razu zahuczał ogień. Kiedy
robiłem herbatę, zachęciłem Hermionę, żeby poopowiadała coś więcej o sytuacji z
Ronem, chociaż wiedziałem już co nieco z plotek i od Harry’ego, ale niewiele,
bo Harry nie był za bardzo rozmowny.
— Nie mam do niego
żalu, że zaczął chodzić z Lavender — mówiła i ocierała co chwilę
oczy. — To znaczy… wiesz, myślałam, że może kiedyś razem poszlibyśmy
na bal u profesora Slughorna… albo do Hogsmeade… i Ron dawał mi sygnały, przynajmniej
tak mi się wydawało. Ale on się zmienił, teraz chodzi taki zadowolony i udaje,
że wszystko jest dobrze, chociaż jeszcze na poprzedniej lekcji mnie
przedrzeźniał… No tak, bo Lavender imponuje, kiedy robi z siebie pajaca.
Teraz już się całkowicie
ośmieliła i wyrzucała z siebie całą złość na Rona. Pomyśliłem se, że najlepiej
będzie dać jej się wygadać, bo kiedy już zaczęła mówić, nie mogła przestać, a i
mnie się tego dobrze słuchało, bo też miałem żal do chłopaków, ale o to, że nie
przychodzili. Ale kiedy przyszło mi się odezwać, nie mogłem powiedzieć
wszystkiego, co mi leżało na sercu. Chyba powinienem być jakiś wyrozumialszy
czy coś.
— No chciałoby mu się
utrzeć nosa. Ron to jeszcze szczeniak, zobaczysz, że kiedyś zmądrzeje i jeszcze
będzie prosił, żebyś mu wybaczyła. — Wyciągnąłem rękę i położyłem jej
na ramieniu, tym razem tak delikatnie, żeby nie wgnieść Hermiony w
krzesło. — I wiesz ty co, na pewno mu wybaczysz, bo dobra z ciebie
dziewczyna. A Lavender się nie przejmuj, bo to zwykła głupia gąska jest.
Hermiona się cicho
zaśmiała i od razu wyglądała ładniej bez tych łez i skrzywionej miny.
— Szkoda, że nie mogę
tak porozmawiać z Harrym czy z Ginny… Dziękuję, to dużo dla mnie znaczy.
Trochę żem się speszył,
ale uśmiechnęła się do mnie, więc i ja się uśmiechnąłem; cholibka, było mi
trochę brak takiej głębszej rozmowy i miłego słowa. Bo ile można było mieszać
paszę dla kurczaków, robić w lesie, rąbać drewno i czekać na lekcje, których i
tak prawie nikt nie lubił.
— Wiesz, co ci
powiem? Ja też żem był w kiepskiej sytuacji… wtedy, no, z Hardodziobem. I ty mi
pomogłaś, poszukałaś tych wszystkich nazwisk i spraw… niektóre jeszcze
pamiętam — powiedziałem zgodnie z prawdą. — Od tego się ma
przyjaciół, psiakość, raz ty pomożesz, a raz on pomoże tobie. To co, idziemy na
śniadanie?
Oddała mi prawie pełny
kubek już zimnej herbaty i zeskoczyła z krzesła z jeszcze trochę zapuchniętymi
oczami, uśmiechała się naprawdę ładnie, a mi pierwszy raz od dawna zrobiło się
naprawdę ciepło na serduchu, bo żem poczuł, że udało mi się ją rozweselić.
*
Kiedy nie przygotowywałem
się do lekcji i nie miałem akurat jakiejś musowej roboty, cały czas
przesiadywałem w lesie z Aragogiem. Cholibka, był taki inteligentny, więc
pewnie się pokapował, jak żem się męczył przy udawaniu, że wszystko było
dobrze, ale próbowałem to robić jak najlepiej. Prawie w ogóle się nie odzywał,
mówiłem tylko ja i starałem się nie pokazywać, że powoli jużem się bał wchodzić
do jego gniazda. Kiedy Aragog był jeszcze zdrowy, mogłem się tam czuć nawet
bezpiecznie, ale teraz żem tam się nie zapuszczał bez kuszy. Żarcia to mu nie
przynosiłem, ale lubiał, kiedy mu czytałem albo tam po prostu siedziałem. Serce
mi się krajało, kiedy żem tak patrzył na to powolne zdychanie, bo wiedziałem,
że już mu nic nie pomoże, może tylko mu ulżyć w ostatnich chwilach. Kiedy żem
tak wracał do chaty, zawsze sobie myślałem, że chyba już by mu lepij było,
gdyby zdechł, ale zawsze mi się wtedy chciało płakać, cholibka, nie umiałem
sobie jakoś wyobrazić, że jego już by nie było. Miałem już różne zwierzątka,
ale Aragog był jak człowiek, zawsze byliśmy tylko we dwójkę; nawet jak się nam
nie za dobrze wiodło, to mieliśmy siebie. Z nim odeszło by kawał mojego życia.
Wiedziałem, że kiedyś będę się musiał z tym zmierzyć, ale nigdy nie myślałem o
tym kiedyś jak o teraz.
A gdyby tego było mało, to
się stała w Hogwarcie kolejna tragedia. Szłem akurat do kuchni, żeby coś zjeść
i trochę pogadać ze skrzatami, kiedy żem spotkał profesor Sprout. Wyglądała na
trochę zmartwioną, to się zapytałem, tak z grzeczności, czy coś się stało, a
ona wyjechała, że otruli Rona, a truciciela jeszcze nie złapali. Chociaż dalej
byłem na niego trochę zły, wszystko od razu ze mnie zeszło; poleciałem do
skrzydła szpitalnego na głodniaka, dalej taszcząc ze sobą kuszę i w grubym
kożuchu. Nawet żałowałem, że w myślach tak żem na niego nadawał. Miałem kupę
różnych pomysłów, dlaczego ktoś chciał go otruć, ale wszystkie były do
kitu — trza było mieć nadzieję, że Dumbledore coś z tym zrobi. Musiał
coś z tym zrobić, w końcu to Dumbledore.
W skrzydle szpitalnym było
już ciemno, paliły się tylko jakieś świeczki, a poza Ronem nikt tam nie leżał.
Od razu zobaczyłem Harry’ego i Ginny, później Hermionę. Byli też Fred i George.
Wszyscy wyglądali na wystraszonych, ale Hermiona chyba najbardziej. Ron był
szary na gębie i co chwila coś mamrotał, niech skonam, nie było z nim zbyt
dobrze, chociaż pani Pomfrey obiecywała, że z tego wyjdzie. Kolejny atak na
ucznia w tym roku — to coraz bardziej przypominało wydarzenia z
otwarcia Komnaty Tajemnic, wszyscy próbowaliśmy jakoś dość do tego, o co
chodziło z tym atakiem na Rona i na Katie Bell, ale my mogliśmy sobie co
najwyżej właśnie tak podumać. Wszyscy żeśmy wiedzieli, że siedzenie przy Ronie
nie miało żadnego sensu, ale nikt nie śmiał wyjść ze szpitala, rozmawialiśmy,
rozprawialiśmy o trucicielu, o kłótni Dumbledore’a i Snape’a, co przez
przypadek mi się wyrwało, za co byłem na siebie taki wściekły, żem się na
koniec pożarł z Filchem. Cholibka, parszywy dzień, parszywy.
I jeszcze żem se kuszę
złamał.
Marzec nie zaczął się za
dobrze, ale jakoś to trzeba było dźwignąć. Nie spałem prawie całą noc, bom cały
czas myślał o tym wszystkim, co się nawarstwiło. Otruty Ron, groźba zamknięcia
Hogwartu i na dodatek zdychający Aragog. Psiakość, od czasu śmierci Syriusza
perspektywa narastającej wojny jeszcze nie była mi taka bliska. Nawet nie
zapuszczałem się do szkoły, żeby ukraść trochę żarcia z kuchni, tylko od razu
wyszłem bez śniadania z chaty i zabrałem się za naprawianie kuszy na tylnych
schodach przy szopie. Kusiło mnie użycie parasola, ale pomyśliłem se, że warto
by było najsampierw spróbować to zrobić ręcznie, jednak cisnąłem to wszystko w
cholerę i naprawiłem kuszę zaklęciem. Trochę to trwało, bo chociaż Reparo nie było jakieś trudne, parasol
czasami płatał figle. Miałem już wołać na Kła, ale on sam zaczął nagle szczekać
i wariować; zniknął na chwilę za chatą, a potem przybiegł, skacząc dookoła
Hermiony. Biegła do mnie z rozwianymi włosami i rozpiętą kurtką, a szalik,
który się za nią ciągnął, miała już ufajdany w błocie.
— A ty co tu znowu
tak wcześnie? — spytałem się i odłożyłem parasol na bok, żeby
Hermiona go nie widziała. — Idę do Aragoga.
— To dobrze… dobrze,
że cię jeszcze złapałam! — wydyszała i podbiegła do mnie, trzymając
się za bok. — Byłam u Rona i… naprawdę ci dziękuję! Za rozmowę, za
pocieszenie… za wszystko! Jesteś moim prawdziwym przyjacielem.
I rzuciła mi się na szyję,
zanim żem zdążył się zorientować. Chciałem ją jakoś poklepać i też coś powiedzieć,
ale kompletnie mnie zatkało, a ona szybko cmoknęła mnie w policzek i pomachała,
mówiąc, że wraca do Rona, bo się obudził, ale obiecała, że wieczorem do mnie przyjdzie
i weźmie Harry’ego. Zanim zdążyłem jej coś odkrzyknąć, już jej nie było, Kła też,
bo poleciał za nią, ale i tak nie mógłbym nic w tym momencie z siebie wydusić. Gęba
mnie paliła, a na serduchu zrobiło się lżej, chociaż miałem za chwilę iść do Aragoga.
Cholibka, poczułem, żem odzyskał przyjaciół.
~ koniec
~
Ciekawa jestem, kto
się spodziewał takiego Hagmione.
Trudno mi się pisało tę miniaturkę (te błędy, te hagridowe ubarwienia, te odmiany), którą notabene musiałam całkowicie poprawiać, ale uznałam, że pisana z punktu widzenia Hagrida będzie ciekawsza. Trzecia osoba brzmiała bardzo nijako.
Zanim ktoś zacznie się rzucać — tak, wąsko przedstawiony świat, dziwaczna stylistyka i wszystkie błędy są tutaj celowo, taka jest moja interpretacja Hagrida. Być może w pewnych momentach trochę przekoloryzowałam, ale o to mi właśnie chodziło. Jeśli znajdziecie jakieś zdania, które brzmią zbyt „elokwentnie”, to piszcie, poprawię, bo zależy mi na płynności tych niepoprawnych zdań.
PS: Mam potterowskiego tumblra, gdzie wrzucam kolaże, które robię, możecie sobie zajrzeć, chociaż (póki co) porcjuję wrzucanie prac. TUTAJ link.
Trudno mi się pisało tę miniaturkę (te błędy, te hagridowe ubarwienia, te odmiany), którą notabene musiałam całkowicie poprawiać, ale uznałam, że pisana z punktu widzenia Hagrida będzie ciekawsza. Trzecia osoba brzmiała bardzo nijako.
Zanim ktoś zacznie się rzucać — tak, wąsko przedstawiony świat, dziwaczna stylistyka i wszystkie błędy są tutaj celowo, taka jest moja interpretacja Hagrida. Być może w pewnych momentach trochę przekoloryzowałam, ale o to mi właśnie chodziło. Jeśli znajdziecie jakieś zdania, które brzmią zbyt „elokwentnie”, to piszcie, poprawię, bo zależy mi na płynności tych niepoprawnych zdań.
PS: Mam potterowskiego tumblra, gdzie wrzucam kolaże, które robię, możecie sobie zajrzeć, chociaż (póki co) porcjuję wrzucanie prac. TUTAJ link.
Czekamy :)
OdpowiedzUsuńOho, chyba muszę się spiąć. :D Dobrze się składa, akurat HP6 leci w tefałenie, przypomnę sobie fabułę do miniaturki. xD
UsuńHaha to do dzieła, trzymam kciuki :)
UsuńWłaśnie się tworzy, dzisiaj na bank już nie zdążę, ale jutro...
UsuńBłoże, w obiecywaniu jestem lepsza od wszystkich naszych polityków. ;_;
Haha spoko, znam to z własnego doświadczenia ;) Ważne że się tworzy xD
UsuńNormalnie zadrżałam - dwie i pół strony już jest. *O*
UsuńOoo to dobrze :P
UsuńTen szablon naprawdę jest super ;))
OdpowiedzUsuńMiło mi. :) Pierwszy raz robiłam taki minimalistyczny, bo jednak nie umiem w html. ;_;
UsuńHehe :) Styl Hagrida Ci się udał, rzeczywiście było ciekawiej z jego punktu widzenia ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz! :)
UsuńJej, jakie to ciekawe, jakie oryginalne, jakie fajne! :D Nigdy nic nie czytałam z perspektywy Hagrida, zwykle bujne wyobraźnie twórców fanficków nie wędrują aż tak daleko. A to było naprawdę bardzo udane, zdecydowanie muszę tu zaglądać częściej :D
OdpowiedzUsuńZapraszam, zapraszam. :D
UsuńPowiem szczerze, że ja kiedyś zawędrowałam za daleko i najpierw pojawiło się we mnie takie BLEGHBLBLLBBLBLB, a potem pomyślałam: dlaczego pairingi zawsze muszą być romantyczne?
To było naprawdę oryginalne. Szczerze, troszkę się bałam, że będzie to romantyczna historia, ale Twój pomysł mnie całkowicie zadowolił. Włożyłaś w to tyle wysiłku! Kiedyś też starałam się napisać coś w stylu Hagrida, ale aż mną rzucało przez te wszystkie błędy. U ciebie brzmi to naprawdę dobrze, chociaż na początku musiałam się przyzwyczaić. Tylko jedno zdanie wydaje mi się za mądre dla Hagrida: "Psiakość, od czasu śmierci Syriusza perspektywa narastającej wojny jeszcze nie była mi taka bliska", ale to tylko moja opinia c: Eh, to ja wracam do Giaura... Dzięki za przyjemną przerwę 😊
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, BellatriX
miniaturkidosme.blogspot.com
Chyba faktycznie to zdanie jest zbyt elokwentne, przynajmniej z perspektywy tego, jak troszkę przekoloryzowałam błędy Hagrida, przy betowaniu będę musiała uhagridzić to zdanie. :) Bardzo dziękuję za komentarz! :)
UsuńCholibka, przeczytałam se to z kilka razy i tak myśle se, że to było całkiem w porząsiu. Aż musiałam obmyć gębę, bo mi zasło w ustach z wrażenia.
OdpowiedzUsuńBłędy to nie jest moja dobra strona. Zresztą, nawet nie wypatrywałam ich, tylko skupiałam się na tekście. Tak bardzo ciekawie ukazane ze strony Hagrida, że nie wiem co powiedzieć. Bardzo mi się podobało. Choć nie powiem, że na początku obawiałam się tego pairringu... (głównie ze względu na sceny erotyczne, których NA SZCZĘŚCIE tu nie było. Nie wiem czy bym to zniosła xd). Wypowiedzi Hagrida są strasznie realne, mimo tego "przekoloryzowania". Oj ta cholibka, se, gęba i w porząsiu chyba najbardziej mnie rozśmieszyły :p Podziwiam efekt końcowy. Jednak cały czas mnie zastanawia... jak ty to zdołałam napisać? Ja bym wykończyła się po pierwszym akapicie :D
Miniaturka sama w sobie jest dość krótka, ponieważ na co dzień preferuję dużo dłuższe teksty, a pisałam ją... no, dość długo. Faktycznie początek był ciężki, ale kiedy się już człowiek wdroży, jakoś to szło, trzeba było tylko pilnować języka. XD Jeśli chodzi o Hagmione, to chyba ten etap to maksimum, do jakiego byłabym w stanie się posunąć. Absolutnie żadnych erotyków, nawet jakiegoś zadurzenia w Hermionie czy innej ludzkiej bohaterce. Nie na poważny tekst, a nie ma sensu się pisarsko skurwiać dla atencji, bo napisało się Hagmione z dymaniem. Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać - nawet dla zabawy. :)
UsuńTo żem mowę walnęła.
A gdzieżby tam od razu mowę, szczere słowa i tyle :)
UsuńTekst nie jest krótki, a dobrze napisany, dzięki temu szybko się go czyta. Był wart poświęconego czasu.
Jak już piszę, to nie potrafię hejtować :D
I bardzo dobrze, że nie "skurwiałaś się pisarsko dla atencji"... Jakoś nie potrafię sobie wyobrazic czegoś więcej między Hermioną a Hagridem.
UsuńA ja właściwie byłam ciekawa, w jaki sposób połączysz tę dwójkę, nawet byłam gotowa na romans(chociaż jakieś mocniejsze sceny czytałabym z zasłoniętymi oczami haha). Ale jednak skupiłaś się na pokazaniu ich przyjaźni i muszę wyznać, że wyszło to bardzo ładnie, ciepło, tak pozytywnie. Czytam ten tekst i myślę sobie - wykapany Hagrid! Świetnie pokazałaś jego punkt widzenia, miło się o nim czytało, taka odmiana w świecie potterowskich ficków :D I końcówka mnie wręcz wzruszyła - wszystko wróciło do normy, przyjaźń wygrała ^^
OdpowiedzUsuńBardzo fajny tekst :D
Powiem szczerze, że totalnie zapomniałam o Aragogu! Dopiero kiedy otworzyłam książkę, żeby zobaczyć, co tam było z tym Ronem, do skrzydła szpitalnego wpada Hagrid i mówi, że cały dzień był z Aragogiem. ;_;
UsuńOoo to faktycznie kapa, ale myślę, że można przymknąć na to oko, w końcu to fanfick :D
Usuńzapraszam na watch-meburn.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMożna zamówić szablon albo chociaż przyodziać się w gotowy. A jeśli nie, to chociaż popatrzeć. Jak inni się przyodziewają.
Pozdrawiam cieplutko, gorąco, serdecznie itp.
O jejku, przepraszam, dopiero teraz zauważyłam spamownik :|
UsuńWitaj, Rosemond :) Szkoda, że już nie prowadzisz tego bloga dangerous love, był świetny.
UsuńDawna czytelniczka
Jestem prefektem, wolni mi troszkę więcej - wolno :)
OdpowiedzUsuńPierwsze co zobaczyłam, to "Hagmione" w notce odautorskiej i mnie zmroziło. Tym bardziej, że patrzę, że tam gdzieś z boku piszesz o scenach erotycznych. Ale wiesz, ja lubię się torturować, no to sobie myślę, czytałam już o Harrym masturbującym się prętami klatki Hedwigi, jakoś to przełknę.
Podoba mi się atmosfera tej miniaturki. Udało Ci się stworzyć fajny klimat i oddać charakter postaci.
bliżejzaprzyjaźnić - brak spacji
Bardzo podobało mi się, że tak rozwinęłaś postać Hagrida i jej myśli. Lubię takie miniatury, które dopełniają obraz kanonu. :)
Pozdrawiam ciepło,
mózg
O, możliwe, że jest więcej literówek, jeszcze tej miniaturki nie betowałam.
UsuńHarry i pręt od klatki... [*] Przebiło HermionęXwiatr i Harry'egoXpodłogę.
Cieszę się, że się nie zraziłaś, bo pewnie większość osób po przeczytaniu, że to Hagmione, dało sobie spokój i nawet się nie chciało przekonać, że to nie romans. :D
W sumie chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że całkowicie się wyłączyłam pod kątem poprawności w trakcie czytania tekstu, chyba była to jakaś reakcja obronna na stylizację. :D
UsuńWiesz co, czasami sobie wracam myślą do tej Cholibki i przyznam Ci się, że to był chyba pierwszy tekst, do którego zaglądałam z taką obawą, a kończyłam tak uśmiechnięta. I choć nie wnosił raczej żadnej nowej sceny ani niczego przesadnie odkrywczego, właściwie zwyczajnie wypełnił taką fajną, do tej pory olewaną niszę.
Nie rozumiem trochę oburzenia, że przedstawiłaś Hagrida płasko, że jest tępy i w ogóle... skoro Hagrid był taki prosty.
Nie można mu było zarzucić niczego złego, serce miał wielkie jak Hogwart, ale niestety prosty był jak tyczka bramki do quidditcha. I nie wiem, czy jest w tym coś smutnego, on taki był i już. Skoro mamy inteligentnych skurwieli i ich nie żałujemy, czemu nagle mamy oburzać się nad powiedzeniem sobie wprost, że Hagrid był po prostu - prosty i nie ma w tym nic obraźliwego.
A w ogóle przylazłam i się rozgadałam po czasie, bo mam słowotok przez komcianie Petunii, ale postanowiłam go tu uzewnętrznić poprzez pochwalenie ładnej nowej szaty graficznej, a oczywiście paplę i paplę o czym innym. Eh.
Pozdrawiam ciepło,
mózg
Wcale Ci się nie dziwię, w końcu HAGMIONE po tych wszystkich Sevmionach, Voldmionach i innych HarrychXhedwigach nakierowuje mózg na odpowiednią ścieżkę. XD
UsuńChociaż wiesz, odświeżam ostatnio serię (idzie mi to mozolnie, bo póki co mam czas na czytanie HP tylko w tramwajach), jestem obecnie przy szlabanie Harry'ego w HP2. I muszę przyznać, że poza tą oczywistą prostotą Hagrida jest w nim też dość dobrze rozwinięty pewien rodzaj inteligencji... Coś jak przeczucie. Co do Snape'a w pierwszej części mogło to być zaufanie, ale po wizycie Lockharta, kiedy Hagrid wyjechał ze swoimi wątpliwościami, pomyślałam sobie, że w serii było wiele takich mało znaczących momentów, które pokazywały, że jednak coś mu się ponadprzeciętnego w tej łepetynie tliło. Może to kwestia - jak mówisz - ogromnego serca?
Haha, widzę, że wszyscy trochę cierpimy po zakończeniu Petunii, ja też rozgadałam się pod ostatnim rozdziałem, chociaż obiecałam się pilnować.
To, o czym mówisz, to przeczucie, przypisałabym raczej temu, że choć Hagrid może nie rozumiał wielu rzeczy, pewnych konwenansów, może łatwo było go nabierać, że jego ciastka są super smaczne, może nie potrafił rozwiązywać zagadek i dyskutować o literaturze (notabene śmiesznie byłoby przeczytać miniaturkę o Hagridzie-poecie, który ukrywa przed wszystkimi swoje dzieła xD), ale jak wiele osób prostych i szczerych, cechował się bardzo dużą inteligencją... emocjonalną. Miał swój kręgosłup moralny, wyraźnie nakreśloną granicę pomiędzy tym, co jest dobre a złe i bardzo dobrze potrafił wyczuć ludzi, którzy są źli (albo może nie będę tego tak czarno-miało rozgraniczać... którzy mają wobec niego złe intencje lub mogą zaszkodzić ludziom, których Hagrid darzy sympatią).
UsuńCo do Snape'a na pewno wystarczającym usprawiedliwieniem jest to, że Dumbel ufał Sevowi, a jednak Dumbel był dla Hagrida autorytetem. Także tego nawet nie brałabym pod rozważania, tu trzeba by prześledzić sytuacje, gdzie opinie Hagrida były nienaruszone opiniami Albusa. :D
Tym razem Ci nie posłodzę.
OdpowiedzUsuńPomysł oryginalny - koniec dobrych stron.
Dobra, a teraz przejdźmy do tego, co mi nie pasuje.
Narracja. Jaki ona miała cel? Być śmieszną? Nie była. Ani troche... wręcz irytowała. Te błędy aż się ciężko czytało. Szczerze... chyba wolałabym tu trzecią osobę. Ale to twój zamysł.
Akcja. Właściwie, czy tu cokolwiek się działo? Czy mamy tu jakiś morał? Sens? Dla mnie była to pisanina dla pisaniny.
Hagrid jak dla mnie wyszedł Ci mało Hagridowaty. Nie czułam tego. Kompletnie. Zamiast Hagrida stworzyłaś jakiegoś wiejskiego przygłupa. Głupi a nierozgarnięty nie są wbrew pozorom synonimami.
Do następnego ;)
I oczywiście ponawiam prośbę o zrobienie czegoś dobrego dla czytelników i dostosowanie szablonu.
UsuńMoim zdaniem najlepsza jest w tym właśnie narracja. Nie rozumiem, dlaczego odebrałaś to jako coś, co miało być śmieszne. Trzecia osoba totalnie zabiłaby tę miniaturkę, nie byłoby w tym nic oryginalnego, zwłaszcza że jest ona do bólu kanoniczna. Czy zrobiłam z Hagrida przygłupa? Nie ja. Rowling — tak. Hagrid nie był ani rozgarnięty, ani wybitnie inteligentny, miał problemy z odmianą, był nieco wulgarny, miał swoje powiedzonka, jąkał się (sama Umbridge to zauważyła, napisała w swoim raporcie, że stęka i nie potrafi się wysłowić), czasami mówił niepoprawnie, był nieco dziecinny. Wszystko to jest w kanonie, nie trzeba nawet specjalnie wnikać. Tu nie miało się dziać zupełnie nic, bo miał być to moment wyjęty z kanonu. Hagrid mówił, że Hermiona przychodziła do niego, kiedy Ron szlajał się z Lavender, dlatego wybrałam ten moment. Owszem, mogłam wyjechać z jakimś fascynującym fragmentem po bitwie, ale nie taki miał być zamysł. Moim jedynym celem była kanoniczność i zagranie na nosie tym, którzy spodziewali się dzikich seksów Hagmione. Kiedy reklamowałam opowiadanie, pojawiło się mnóstwo komentarzy typu "cooo? Hagmione? Co to za obrzydlistwo?", bo wszyscy spodziewali się romansu. To było przesłanie. Że nie każda miniaturka o dwóch bohaterach musi oznaczać romans. I takie rzeczy u mnie się znajdziesz — dziwne rzeczy, chore rzeczy, pisane w różny sposób. Moim zdaniem styl autora musi być jak kameleon, a sam autor powinien ćwiczyć się w różnych tematach i narracjach. Nie wszystkie teksty mają być ładne. Gdybym miała pisać w ten sposób (jak "Cholibkę") całe opowiadanie, zarżnęłabym się przed komputerem. I absolutnie nie mówię, że taka forma ma się każdemu podobać, wręcz przeciwnie, czytanie czegoś takiego (zwłaszcza dla osoby, która zna się na gramatyce) musi być męczące — bez znaczenia, czy łapie mój zamysł artystyczny, czy nie. Dlatego tym bardziej jestem pod wrażeniem, że (mimo tego, że nie podobała Ci się narracja i kreacja) dobrnęłaś do końca, mam tylko nadzieję, że nie z myślą o odstępstwie od kanonu w tę "złą" stronę. :)
UsuńA ja się nie zgodzę, że narracja była ciężka, jeśli się zna na gramatyce. Gdyby tak było, osoby lubujące się w języku polskim miałyby tik nerwowy za każdym razem, gdy Hagrid otwierał usta w kanonie. Tu wystarczyło się przestawić na to, że to Hagrid. I też uważam, że to urok tej miniaturki: taka właśnie narracja. Przyznam, że do tej pory spotykałam się z różnymi rzeczami, szczególnie z narracją z perspektywy skrzatów, które stały się w pewnym momencie bardzo modne, ale na pierwszoosobówkę Hagridową - jeszcze nigdy.
UsuńI ja nie mówię, że każdemu musi się to podobać, ale nie można odebrać temu celowości i sensu.