czwartek, 7 lipca 2016

Cholibka

Cholibka! Marzec już tuż tuż, a śniegu na błoniach cała fura. Takiego brudnego. Po lekcji z Gryfonami i Ślizgonami z szóstej klasy czeka mnie odśnieżanie, ale przed pracą dobrze jest wrzucić coś na ząb. Wyskoczyłem na kwadrans do Wielkiej Sali, alem ledwo usiadł, a już trza było lecieć do roboty. W piątki tego najwięcej, psia krew, ale nikt nie będzie za mnie łopatować, a jak by tego było mało, Filch przywlekł mi na szlaban Goyle’a. Wręczyłem mu szuflę i oboje zagarnialiśmy śnieg, a góra rosła, rosła, rosła. Nicpoń Goyle stracił butę, kiedy koleżków nie było w pobliżu, ale i tak się obijał, stękał, tylko patrząc, jak miną te trzy godzinki i Filch po niego wróci. Ani trochę z niego pożytku.
Tak sobie umyśliłem, że fajnie by było zabrać Kła na chodzenie po lesie. Ostatnio dużo przeskrobał — wyżarł pasztet, naszczał pod łóżko i zgryzł nogę od stołu, więc bym go ukarał, ale jakoś… żal. Często se do niego gadam, zwłaszcza kiedy mi tak samotno. Chociaż wkurza mnie to psisko, czasami tak se myślę, kiedy mi smutniej, że to mój jedyny kompan. Jasna sprawa, że zaraz po Aragogu, bo Aragog jest najlepsiejszy, rozumielibyśmy się bez słów, gdyby nie umiał gadać. Więc do lasu zabrałem Kła, myśląc sobie, jak by wyglądał Aragog, gdyby tak ubrać mu smycz z szelkami. Nigdy żem o tym nie pomyślał, kiedy był jeszcze mały, a teraz jest na to za późno, bo gdzie ja, u licha, kupię taką wielką smycz?
Chociaż weszłem do lasu, na łeb dalej mi się lało. Tutaj nie było już tyle śniegu, ale za to cała fura błota. Cholibka, nie lubię zimy, a przedwiośnia jeszcze bardziej, bo gdzie się nie obejrzysz, tam paciara. Jak nie ze śniegu, to z błota. I potem myj te buty po sto razy, chociaż już są czyste, to nie są, bo tak powie profesor McGonagall i nie ma dyskusji. Chociaż Kłowi to się podoba, zawsze lata w te najgłębsze kałuże i się tarza. Teraz tak samo, zero z niego pożytku. Jak z tego Goyle’a. Włóczyliśmy się tak pewnie ze trzy godzinki, łachy zrobiły się mokre, ale w środku miałem ciepło i sucho — płaszcz z kretów jest nie do zdarcia. W lesie jak zwykle cicho o tej porze, tylko chlupanie moich trepów i stękanie psa. W każdy piątek tak sobie łazimy i szukamy sideł, to taki nasz zwyczaj; zazwyczaj udaje nam się wypuścić jakiegoś zająca albo sarenkę, chociaż zdarzają się też czarodziejskie stwory. Elfy, fenki, a raz wyciągnąłem z wnyk Gryfona z pierwszej klasy. Czy ja wiem, czy to jest legalne… Znaczy się, takie łowy. W Zakazanym Lesie żyje dużo rzadkich gatunków, a ludzie tak sobie chodzą i zakładają pułapki. Dla zabawy. Bo to raz żem znalazł zdechłego lisa! I tak kłusol zakłada sidła, a ja je zbieram. Bawimy się w kotka i myszkę, ot co. Dzisiaj nazbierałem już pięć łapek — wszystkie zardzewiałe i na szczęście puste, ale postanowiłem zrobić jeszcze jedno kółeczko. Kieł skomlał cicho. Trząsł się z zimna i pewnie był głodny, ale opłaciło się. Byliśmy prawie przy wyjściu z lasu, kiedy rzucił się na zaspę i zaczął kopać. Na brodę Merlina, gdyby nie Kieł, to bym tego nie zobaczył. Przegoniłem go i sam żem wyciągnął ze śniegu coś małego, białego i puchatego. Przy tylnich łapkach zwisała przyrdzewiała pułapka — od razu zgniotłem ją w palcach, a lisopodobne stworzenie schowałem do kieszeni, bo dygotało jak osika. W lesie było pełno fenków, nieraz dostawałem szału, kiedy porywały mi kurczaki, ale nie mogłem go zostawić z połamanymi nogami na zamarznięcie. Więc zawołałem na psa i wróciliśmy do chaty, obaj znowu głodni, niech skonam.

Nie poszłem na kolację, bo miałem dość roboty w domu. Wtranżalaliśmy tylko we dwójkę — ja i Kieł. Przywiązałem fenkowi te pokrwawione łapy do drewnianych listewek, które robiły za temblaczki, ale chyba miał za dużego pietra, bo nawet nie powąchał szynki z jeża, tylko wlepiał te swoje oczyska to we mnie, to w brytana. Kiedy ogień rozpalił się w kominku na dobre, zwlekłem z siebie mokre łachy i rozwiesiłem pod sufitem pomiędzy warkoczami czosnku, pęków włosów jednorożców i garczków, o które zdarzało mi się zahaczać łbem. Poprzeglądałem trochę jakąś cienką książkę o jednorożcach na lekcję z piątoklasistami, ale nic tam nie znalazłem, co bym nie wiedział, więc siadłem do łupania orzechów — chciałem upiec ciasteczka, gdyby w sobotę chciały wpaść chłopaki. Czasem było mi tęskno do tych czasów, kiedy żem mógł legalnie czarować, chociaż podczas obierania ziemniaków czy zamiatania pewno bym nie wiedział, jak to zrobić. Dobrze było jak było. Nie potrzebowałem dziadka do orzechów, bo łupy pękały mi w palcach, kiedy delikatnie naciskałem, ale miałem już wprawę.
— Psiakość, Kieł, gdzie pchasz ten nochal? — Rzuciłem w niego garścią orzechów, bo zaczął wkładać łeb w kupę szmat, gdzie wsadziłem fenka. — Jutro mamy trochę roboty w lesie, a potem pójdziemy do Trzech Mioteł… Chyba że chłopaki przyjdą, Cholibka, dorastają i mają gdzieś starego Hagrida.
Było mi przykro. Najpierw wypięli się na opiekę, a teraz na mnie, no pewnie, quidditch, dziewczyny… Więc Hagrid poszedł w odstawkę. Czasem przychodziła Ginny albo Hermiona, nawet Luna Lovegood, żeby podrażnić się z Kłem, ale to nie to samo co Harry i Ron. Dobrze było myśleć, że musieli zakuwać, chociaż i tak wiedziałem swoje.
Do okna coś zastukało, aż podskoczyłem i rozsypałem orzechy po izbie. Szyba była zaparowana, ale zobaczyłem, jak Hermiona przyciskała do niej nos i machała, żebym ją wpuścił. Poderwałem się ucieszony i trochę zawiedziony, bo była sama, ale chyba żem to przed nią ukrył. Przegoniłem Kła i otworzyłem drzwi, a Hermiona od razu wpadła do środka, bo na polu wiało, jakby chciało urwać głowę.
— Hermiona! O tej porze? — wykrzyknąłem, chociaż byłem cholernie uradowany, że chciało się jej przyjść.
— Jestem prefektem, wolni mi troszkę więcej — powiedziała i zaczęła rozwiązywać szalik. — Poza tym pomyślałam, że przyjdę, bo czujesz się wyobcowany… bo ja trochę tak…
Chyba posmutniała, a oczy zrobiły się jej czerwone, ale zrobiło mi się głupio, żeby ją o to zagadnąć, więc poszłem postawić wodę na herbatę.
— To żeś prawdę rzekła — mruknąłem. — Coraz bardziej tu samotno, nie ma do kogo gęby otworzyć… chyba że do Kła, ale nie ma co liczyć na odpowiedź. Cholibka, myślałem, że przyszłaś z chłopakami. Ostatni w ogóle ich nie widzę, chyba że na śniadaniu albo na obiedzie…
Popatrzyłem chyłkiem na Hermionę. Była jak zwykle rozczochrana, a na głowie miała pełno płatków śniegu. Musiało ścisnąć mrozem, bo miała rumianą twarz, ale taka była właśnie najładniejsza. Cholibka, kiedy tak żem na nią patrzył, pokapowałem, że już minęło sześć lat, a przecież jeszcze chwilę temu była takim małym dziewczątkiem. Psiakość, ona, Harry i Ron to już prawie dorosłe czarodzieje. Tylko po Hermionie żem to widział — taką dojrzałość. Bo chłopaki dalej były ździebko dziecinne.
— Tak się składa, że ja też już prawie nie mam z nimi kontaktu. Nawet z Harrym, ale gdzieś w duchu podejrzewałam, że wybierze Rona…
Możliwe, że chciała coś jeszcze powiedzieć, ale przymknęła się i zaczęła się droczyć z Kłem. Postawiłem przed nią herbatę i sam usiadłem do orzechów. Ona chyba myślała, że niczego po niej nie widziałem, ale to nie prawda. Chciała normalnie tutaj pobyć, żeby nie patrzyć na Rona, ale nie była tą Hermioną, którą znałem. Coś ją gryzło. Wgapiałem się w wiadro, łupałem te orzechy i kombinowałem, jak ją pocieszyć. Chyba tego oczekiwała…
Ech, te dzieciaki…
— Zresztą nieważne, nie będę ci… Ojej, to Fenek Chiroptera! Podobno jest ich dużo w Zakazanym Lesie, ale nigdy na żadnego nie trafiłam! — krzyknęła i rzuciła się do fotela.
— No tak. Filch zastawia sidła, a ja… hmm… no, czasem chodzę i zbieram.
Hermiona popatrzyła się z taką wdzięcznością, że aż zapiekła mnie twarz i nie mogłem skryć uśmiechu, więc spuściłem głowę. Było mi trochę wstyd, a Hermiona chyba się pokapowała, bo już nic nie powiedziała. Bynajmniej nie na ten temat.
— Wierzyć się nie chce. Ciekawa jestem, czy Dumbledore o tym wie. To jest w ogóle legalne? — zapytała.
— A bo ja wiem? — Wzruszyłem ramionami. — Co tam u ciebie? Dalej robisz te… no… czapeczki?
Zaczęła mi się zwierzać z wiecznego braku czasu. Że nie może już robić na drutach, chociaż idzie jej już chyba dobrze, ale bardzo żałowała, bo pewnie dużo skrzatów domowych musiało znosić niewolę… Pomyślałem se, że oszczędzę jej przykrości i nie powiedziałem, że skrzaty źle znosiły przymusowe uwolnienie i dlatego już nie sprzątały wieży Gryfonów. Zgredek mi powiedział. Wcisnęła się w fotel, na którym od tygodnia leżało świeże pranie czekające na wyprasowanie, no i fenek. Było miło tak siedzieć, podjadać łupane orzechy i słuchać tej paplaniny. To była fajna odmiana, że to nie ja gadałem, bo normalnie gadałem do Kła.
Nagle popatrzyła na zegarek i niechętnie wygramoliła się z fotela. Zaczęła okręcać szyję szalikiem, który chyba sama wydziergała.
— Pójdę już. Przepraszam, że tak uciekam — wydukała. Było jej naprawdę przykro, chociaż niepotrzebnie, bo cieszyłem się, że chociaż sobie pomyślała o starym kumplu. — Dzięki za herbatę.
— W porząsiu — powiedziałem i wstałem, żeby zamknąć za nią drzwi. — Słuchaj no, może wpadniesz jutro na ciasteczka?
— Chętnie.
Pomachała mi, zbiegła po schodach prosto w kałużę i puściła się pędem przez wodnisto-błotniste błonia w stronę szkoły. Przyglądałem się jej, dopóki nie zniknęła. Cholibka, chociaż marzec już prawie się zaczął, dalej szybko ciemniało i sypał śnieg z deszczem. Znowu trzeba będzie odśnieżać.

*

Z samego rana zabrałem się za robotę. Zanim poszłem na śniadanie, żem się zebrał za mieszanie paszy dla kuraków: wyschnięte skórki chleba, ugotowana kapusta i otręby. Nie było co ich jeszcze puszczać w to błoto. Pogoda zapowiadała się ładnie — musiało być na plusie, ale w nocy chyba konkretnie ścisło mrozem, bo góry mokrego śniegu były sakramencko twarde. Kieł próbował w nich kopać. Udawanie, że wszystko grało, okazało się łatwiejsze, niż pamiętałem sprzed Pierwszej Wojny, ale cały czas czułem się dziwnie. Inni chyba też, ale nikt się na to nie skarżył. Nie chciałem wykrakać jakiegoś nieszczęścia, dlatego nie gadałem o tym, co się działo poza Hogwartem, chociaż ostatnio i tak nie miałem z kim. Nawet psor Dumbledore już nie zaglądał do mojej chaty, chociaż w tamtym roku czasem wpadał na szklaneczkę cherry. Cholibka, zaczynałem rozumić Syriusza.
Przeląkłem się, kiedy Kieł zaczął szczekać i rzucił się za chatę. Nie pobiegłem za nim, bo pies zawsze przyprowadzał na grządki tego, kto akurat przyszedł. Już z daleka żem usłyszał ciepły głos Hermiony, którym mówiła do Kła; kiedy się pojawili między zaspami, ten dalej na nią skakał. Wyglądała chyba normalnie, chociaż jak podeszła bliżej, zobaczyłem, jakie miała czerwone i podkrążone oczy. Uśmiechała się.
— Nie przeszkadzam? — zapytała, zanim ja żem się zdążył odezwać.
— Hmm… no, nie, a co ty tak wcześnie? Myślałem, że wpadniesz po obiedzie czy coś…
Wzruszyła ramionami i mruknęła, że nie mogła spać. Chyba faktycznie nie za dobrze spała, no a oczy takie miała, jakby przeryczała z pół nocy. Wczoraj wyglądała lepiej i chyba nie czuła się tak podle — może se myślała, że tego nie widać? Próbowała dalej się uśmiechać, ale wyglądała, jakby dostała jakimś paskudnym zaklęciem.
— Słuchaj no, wszystko gra? — spytałem się.
Mieszałem gołymi łapami paszę dla kurczaków i tak se pomyślałem, że to chyba nie było najlepsze miejsce na taką rozmowę. Hermiona pokręciła się między zaspami, aż w końcu pod jedną usiadła i Kieł miał świetną okazję, żeby obślinić jej twarz i szalik.
— Tak, wszystko w porządku.
Chociaż spróbowała się uśmiechnąć i tym razem wyszło jej to nawet przekonująco, głos miała piskliwy, nie jak Hermiona. Chyba nie byłem za dobry w pocieszaniu, bo nie za bardzo wiedziałem, co w takiej sytuacji dobrze powiedzieć, ale dziewczyny są wrażliwe. Powoli żem się domyślał, co ją gryzło.
— Znamy się już trochę, nie? — nareszcie się odezwałem, kiedy jużem się w sobie zebrał. — Widzę, kiedy coś jest nie tak, a… a teraz coś chyba jest nie tak.
Umyśliłem se, że chyba lepiej będzie na nią nie patrzeć, żeby się nie speszyła, więc dalej żem mielił w paluchach to żarcie dla kurczaków, chociaż było już dobrze wymieszane. Tylko co chwilę zerkałem, ale Hermiona wpatrywała się w drzewa i skubała rękawiczki. Przypomniłem se, że nie dałem jej niczego do siedzenia, żeby nie siedziała na zimnym, ale teraz już nie chciałem wybijać jej z myślenia.
— Pamiętasz, jak w trzeciej klasie czasami do ciebie przychodziłam? — odezwała się w końcu i westchnęła. — Wtedy, kiedy Ron oskarżał Krzywołapa o zjedzenie Parszywka, później wynikła ta cała sytuacja z miotłą od Syriusza… — Pokiwałem głową, a ona mówiła dalej i ciągle wgapiała się w las. — To wszystko było głupie i takie… infantylne, ale cały czas miałam nadzieję, że Ron przemyśli tę sytuację, przeprosi mnie i wszystko wróci do normy. Od tamtego momentu wydawało mi się, że możemy się… bliżej zaprzyjaźnić, ale teraz… teraz to już chyba naprawdę koniec, bo nie wyobrażam sobie z nim chociaż porozmawiać.
Przełknęła głośno, aż usłyszałem przy swoim wiaderku, ale dalej uparcie na nią nie patrzyłem. Poczułem się nieswojo, chciałem coś powiedzieć, co by faktycznie ją pocieszyło, żeby to nie były jakieś takie zwykłe słowa, które się gada każdemu tak „na odwal”.
— Ale wtedy też tak mówiłaś — mruknąłem pod nosem. — I się poukładało, może teraz też się…?


Urwałem, bo żem usłyszał jakieś ciche sapanie. Popatrzyłem na Hermionę — twarz miała całą czerwoną jak od tłumionego płaczu i chyba faktycznie płakała, bo na policzkach miała coś błyszczącego, pewnie łzy, bo Kieł już dawno przestał ją lizać. Kompletnie żem nie wiedział, co zrobić, czy coś powiedzieć, więc tylko żem się poderwał i poklepałem ją tak jakoś sztywno po ramieniu. Chyba nie poprawiłem jej humoru, bo wbiłem ją w zamarzniętą zaspę i uwaliłem jej płaszcz karmą. Zrobiło mi się tak głupio, żem się chyba zaczerwienił, ale Hermiona zaczęła się śmiać i chlipać, aż dostała czkawki, a ja stałem taki kompletnie ogłupiały, bo żem nie wiedział, co się działo. Wyciągnęła różdżkę i nawet nie powiedziała żadnego zaklęcia, tylko nią machnęła, a płaszcz znów miała czysty.
— Nic się nie poukłada — powiedziała cicho, a oczy znów się jej zaczerwieniły i zaszły łzami. — Ron jest z Lav-vender, ona kompletn-nie buntuje go przeciwko mnie… już nie wiem, co mam robić…
Pochyliła się i zakryła twarz dłońmi, a rękawiczki spadły jej w błoto. Stałem nad nią bez żadnego pomysłu, co bym mógł powiedzieć, żeby zrobiło się jej lepiej, więc poczekałem, aż przestanie tak głośno chlipać. Pomyśliłem se, że chyba najlepiej będzie dać jej sobie popłakać. Poszłem schować wiadro do szopy i miałem wielką nadzieję, że jak wrócę, Hermiona już się trochę uspokoi; po drodze żem myślał, co by mnie ucieszyło, gdybym potracił przyjaciół, ale dawanie Hermionie szkockiej na rozweselenie nie było najlepszym pomysłem.
Gdy wróciłem za chatę, dziewczyna siedziała jak siedziała, ale nie była już taka czerwona i przestała płakać, chociaż twarz dalej jej się błyszczała.
— Przepraszam, że się tak rozkleiłam, nie wiem, co mnie naszło — powiedziała, zanim żem się odezwał, ale machnąłem na to ręką.
— Chodź. Nie bucz, dostaniesz herbatę, pogadamy sobie w środku.
Pomogłem jej się podnieść, krzyknąłem na Kła i wszyscy troje poszliśmy do chaty. Najsampierw umyłem ręce i gębę w beczce przed schodami, a pies już spłoszył fenka swoim lataniem po izbie. Dopiero teraz żem sobie zdał sprawę, jak na polu było jeszcze zimno. Hermiona się rozebrała i siadła na krześle przy palenisku (nogami już prawie dosięgała do podłogi), w którym za sprawą jej różdżki od razu zahuczał ogień. Kiedy robiłem herbatę, zachęciłem Hermionę, żeby poopowiadała coś więcej o sytuacji z Ronem, chociaż wiedziałem już co nieco z plotek i od Harry’ego, ale niewiele, bo Harry nie był za bardzo rozmowny.
— Nie mam do niego żalu, że zaczął chodzić z Lavender — mówiła i ocierała co chwilę oczy. — To znaczy… wiesz, myślałam, że może kiedyś razem poszlibyśmy na bal u profesora Slughorna… albo do Hogsmeade… i Ron dawał mi sygnały, przynajmniej tak mi się wydawało. Ale on się zmienił, teraz chodzi taki zadowolony i udaje, że wszystko jest dobrze, chociaż jeszcze na poprzedniej lekcji mnie przedrzeźniał… No tak, bo Lavender imponuje, kiedy robi z siebie pajaca.
Teraz już się całkowicie ośmieliła i wyrzucała z siebie całą złość na Rona. Pomyśliłem se, że najlepiej będzie dać jej się wygadać, bo kiedy już zaczęła mówić, nie mogła przestać, a i mnie się tego dobrze słuchało, bo też miałem żal do chłopaków, ale o to, że nie przychodzili. Ale kiedy przyszło mi się odezwać, nie mogłem powiedzieć wszystkiego, co mi leżało na sercu. Chyba powinienem być jakiś wyrozumialszy czy coś.
— No chciałoby mu się utrzeć nosa. Ron to jeszcze szczeniak, zobaczysz, że kiedyś zmądrzeje i jeszcze będzie prosił, żebyś mu wybaczyła. — Wyciągnąłem rękę i położyłem jej na ramieniu, tym razem tak delikatnie, żeby nie wgnieść Hermiony w krzesło. — I wiesz ty co, na pewno mu wybaczysz, bo dobra z ciebie dziewczyna. A Lavender się nie przejmuj, bo to zwykła głupia gąska jest.
Hermiona się cicho zaśmiała i od razu wyglądała ładniej bez tych łez i skrzywionej miny.
— Szkoda, że nie mogę tak porozmawiać z Harrym czy z Ginny… Dziękuję, to dużo dla mnie znaczy.
Trochę żem się speszył, ale uśmiechnęła się do mnie, więc i ja się uśmiechnąłem; cholibka, było mi trochę brak takiej głębszej rozmowy i miłego słowa. Bo ile można było mieszać paszę dla kurczaków, robić w lesie, rąbać drewno i czekać na lekcje, których i tak prawie nikt nie lubił.
— Wiesz, co ci powiem? Ja też żem był w kiepskiej sytuacji… wtedy, no, z Hardodziobem. I ty mi pomogłaś, poszukałaś tych wszystkich nazwisk i spraw… niektóre jeszcze pamiętam — powiedziałem zgodnie z prawdą. — Od tego się ma przyjaciół, psiakość, raz ty pomożesz, a raz on pomoże tobie. To co, idziemy na śniadanie?
Oddała mi prawie pełny kubek już zimnej herbaty i zeskoczyła z krzesła z jeszcze trochę zapuchniętymi oczami, uśmiechała się naprawdę ładnie, a mi pierwszy raz od dawna zrobiło się naprawdę ciepło na serduchu, bo żem poczuł, że udało mi się ją rozweselić.

*

Kiedy nie przygotowywałem się do lekcji i nie miałem akurat jakiejś musowej roboty, cały czas przesiadywałem w lesie z Aragogiem. Cholibka, był taki inteligentny, więc pewnie się pokapował, jak żem się męczył przy udawaniu, że wszystko było dobrze, ale próbowałem to robić jak najlepiej. Prawie w ogóle się nie odzywał, mówiłem tylko ja i starałem się nie pokazywać, że powoli jużem się bał wchodzić do jego gniazda. Kiedy Aragog był jeszcze zdrowy, mogłem się tam czuć nawet bezpiecznie, ale teraz żem tam się nie zapuszczał bez kuszy. Żarcia to mu nie przynosiłem, ale lubiał, kiedy mu czytałem albo tam po prostu siedziałem. Serce mi się krajało, kiedy żem tak patrzył na to powolne zdychanie, bo wiedziałem, że już mu nic nie pomoże, może tylko mu ulżyć w ostatnich chwilach. Kiedy żem tak wracał do chaty, zawsze sobie myślałem, że chyba już by mu lepij było, gdyby zdechł, ale zawsze mi się wtedy chciało płakać, cholibka, nie umiałem sobie jakoś wyobrazić, że jego już by nie było. Miałem już różne zwierzątka, ale Aragog był jak człowiek, zawsze byliśmy tylko we dwójkę; nawet jak się nam nie za dobrze wiodło, to mieliśmy siebie. Z nim odeszło by kawał mojego życia. Wiedziałem, że kiedyś będę się musiał z tym zmierzyć, ale nigdy nie myślałem o tym kiedyś jak o teraz.  
A gdyby tego było mało, to się stała w Hogwarcie kolejna tragedia. Szłem akurat do kuchni, żeby coś zjeść i trochę pogadać ze skrzatami, kiedy żem spotkał profesor Sprout. Wyglądała na trochę zmartwioną, to się zapytałem, tak z grzeczności, czy coś się stało, a ona wyjechała, że otruli Rona, a truciciela jeszcze nie złapali. Chociaż dalej byłem na niego trochę zły, wszystko od razu ze mnie zeszło; poleciałem do skrzydła szpitalnego na głodniaka, dalej taszcząc ze sobą kuszę i w grubym kożuchu. Nawet żałowałem, że w myślach tak żem na niego nadawał. Miałem kupę różnych pomysłów, dlaczego ktoś chciał go otruć, ale wszystkie były do kitu — trza było mieć nadzieję, że Dumbledore coś z tym zrobi. Musiał coś z tym zrobić, w końcu to Dumbledore.
W skrzydle szpitalnym było już ciemno, paliły się tylko jakieś świeczki, a poza Ronem nikt tam nie leżał. Od razu zobaczyłem Harry’ego i Ginny, później Hermionę. Byli też Fred i George. Wszyscy wyglądali na wystraszonych, ale Hermiona chyba najbardziej. Ron był szary na gębie i co chwila coś mamrotał, niech skonam, nie było z nim zbyt dobrze, chociaż pani Pomfrey obiecywała, że z tego wyjdzie. Kolejny atak na ucznia w tym roku — to coraz bardziej przypominało wydarzenia z otwarcia Komnaty Tajemnic, wszyscy próbowaliśmy jakoś dość do tego, o co chodziło z tym atakiem na Rona i na Katie Bell, ale my mogliśmy sobie co najwyżej właśnie tak podumać. Wszyscy żeśmy wiedzieli, że siedzenie przy Ronie nie miało żadnego sensu, ale nikt nie śmiał wyjść ze szpitala, rozmawialiśmy, rozprawialiśmy o trucicielu, o kłótni Dumbledore’a i Snape’a, co przez przypadek mi się wyrwało, za co byłem na siebie taki wściekły, żem się na koniec pożarł z Filchem. Cholibka, parszywy dzień, parszywy.
I jeszcze żem se kuszę złamał.

Marzec nie zaczął się za dobrze, ale jakoś to trzeba było dźwignąć. Nie spałem prawie całą noc, bom cały czas myślał o tym wszystkim, co się nawarstwiło. Otruty Ron, groźba zamknięcia Hogwartu i na dodatek zdychający Aragog. Psiakość, od czasu śmierci Syriusza perspektywa narastającej wojny jeszcze nie była mi taka bliska. Nawet nie zapuszczałem się do szkoły, żeby ukraść trochę żarcia z kuchni, tylko od razu wyszłem bez śniadania z chaty i zabrałem się za naprawianie kuszy na tylnych schodach przy szopie. Kusiło mnie użycie parasola, ale pomyśliłem se, że warto by było najsampierw spróbować to zrobić ręcznie, jednak cisnąłem to wszystko w cholerę i naprawiłem kuszę zaklęciem. Trochę to trwało, bo chociaż Reparo nie było jakieś trudne, parasol czasami płatał figle. Miałem już wołać na Kła, ale on sam zaczął nagle szczekać i wariować; zniknął na chwilę za chatą, a potem przybiegł, skacząc dookoła Hermiony. Biegła do mnie z rozwianymi włosami i rozpiętą kurtką, a szalik, który się za nią ciągnął, miała już ufajdany w błocie.
— A ty co tu znowu tak wcześnie? — spytałem się i odłożyłem parasol na bok, żeby Hermiona go nie widziała. — Idę do Aragoga.
— To dobrze… dobrze, że cię jeszcze złapałam! — wydyszała i podbiegła do mnie, trzymając się za bok. — Byłam u Rona i… naprawdę ci dziękuję! Za rozmowę, za pocieszenie… za wszystko! Jesteś moim prawdziwym przyjacielem.
I rzuciła mi się na szyję, zanim żem zdążył się zorientować. Chciałem ją jakoś poklepać i też coś powiedzieć, ale kompletnie mnie zatkało, a ona szybko cmoknęła mnie w policzek i pomachała, mówiąc, że wraca do Rona, bo się obudził, ale obiecała, że wieczorem do mnie przyjdzie i weźmie Harry’ego. Zanim zdążyłem jej coś odkrzyknąć, już jej nie było, Kła też, bo poleciał za nią, ale i tak nie mógłbym nic w tym momencie z siebie wydusić. Gęba mnie paliła, a na serduchu zrobiło się lżej, chociaż miałem za chwilę iść do Aragoga. Cholibka, poczułem, żem odzyskał przyjaciół.


~ koniec ~

Ciekawa jestem, kto się spodziewał takiego Hagmione.
Trudno mi się pisało tę miniaturkę (te błędy, te hagridowe ubarwienia, te odmiany), którą notabene musiałam całkowicie poprawiać, ale uznałam, że pisana z punktu widzenia Hagrida będzie ciekawsza. Trzecia osoba brzmiała bardzo nijako.
Zanim ktoś zacznie się rzucać — tak, wąsko przedstawiony świat, dziwaczna stylistyka i wszystkie błędy są tutaj celowo, taka jest moja interpretacja Hagrida. Być może w pewnych momentach trochę przekoloryzowałam, ale o to mi właśnie chodziło. Jeśli znajdziecie jakieś zdania, które brzmią zbyt „elokwentnie”, to piszcie, poprawię, bo zależy mi na płynności tych niepoprawnych zdań.
PS: Mam potterowskiego tumblra, gdzie wrzucam kolaże, które robię, możecie sobie zajrzeć, chociaż (póki co) porcjuję wrzucanie prac. TUTAJ link.

34 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Oho, chyba muszę się spiąć. :D Dobrze się składa, akurat HP6 leci w tefałenie, przypomnę sobie fabułę do miniaturki. xD

      Usuń
    2. Haha to do dzieła, trzymam kciuki :)

      Usuń
    3. Właśnie się tworzy, dzisiaj na bank już nie zdążę, ale jutro...
      Błoże, w obiecywaniu jestem lepsza od wszystkich naszych polityków. ;_;

      Usuń
    4. Haha spoko, znam to z własnego doświadczenia ;) Ważne że się tworzy xD

      Usuń
    5. Normalnie zadrżałam - dwie i pół strony już jest. *O*

      Usuń
  2. Ten szablon naprawdę jest super ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi. :) Pierwszy raz robiłam taki minimalistyczny, bo jednak nie umiem w html. ;_;

      Usuń
  3. Hehe :) Styl Hagrida Ci się udał, rzeczywiście było ciekawiej z jego punktu widzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, jakie to ciekawe, jakie oryginalne, jakie fajne! :D Nigdy nic nie czytałam z perspektywy Hagrida, zwykle bujne wyobraźnie twórców fanficków nie wędrują aż tak daleko. A to było naprawdę bardzo udane, zdecydowanie muszę tu zaglądać częściej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam, zapraszam. :D
      Powiem szczerze, że ja kiedyś zawędrowałam za daleko i najpierw pojawiło się we mnie takie BLEGHBLBLLBBLBLB, a potem pomyślałam: dlaczego pairingi zawsze muszą być romantyczne?

      Usuń
  5. To było naprawdę oryginalne. Szczerze, troszkę się bałam, że będzie to romantyczna historia, ale Twój pomysł mnie całkowicie zadowolił. Włożyłaś w to tyle wysiłku! Kiedyś też starałam się napisać coś w stylu Hagrida, ale aż mną rzucało przez te wszystkie błędy. U ciebie brzmi to naprawdę dobrze, chociaż na początku musiałam się przyzwyczaić. Tylko jedno zdanie wydaje mi się za mądre dla Hagrida: "Psiakość, od czasu śmierci Syriusza perspektywa narastającej wojny jeszcze nie była mi taka bliska", ale to tylko moja opinia c: Eh, to ja wracam do Giaura... Dzięki za przyjemną przerwę 😊

    Pozdrawiam, BellatriX

    miniaturkidosme.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba faktycznie to zdanie jest zbyt elokwentne, przynajmniej z perspektywy tego, jak troszkę przekoloryzowałam błędy Hagrida, przy betowaniu będę musiała uhagridzić to zdanie. :) Bardzo dziękuję za komentarz! :)

      Usuń
  6. Cholibka, przeczytałam se to z kilka razy i tak myśle se, że to było całkiem w porząsiu. Aż musiałam obmyć gębę, bo mi zasło w ustach z wrażenia.
    Błędy to nie jest moja dobra strona. Zresztą, nawet nie wypatrywałam ich, tylko skupiałam się na tekście. Tak bardzo ciekawie ukazane ze strony Hagrida, że nie wiem co powiedzieć. Bardzo mi się podobało. Choć nie powiem, że na początku obawiałam się tego pairringu... (głównie ze względu na sceny erotyczne, których NA SZCZĘŚCIE tu nie było. Nie wiem czy bym to zniosła xd). Wypowiedzi Hagrida są strasznie realne, mimo tego "przekoloryzowania". Oj ta cholibka, se, gęba i w porząsiu chyba najbardziej mnie rozśmieszyły :p Podziwiam efekt końcowy. Jednak cały czas mnie zastanawia... jak ty to zdołałam napisać? Ja bym wykończyła się po pierwszym akapicie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miniaturka sama w sobie jest dość krótka, ponieważ na co dzień preferuję dużo dłuższe teksty, a pisałam ją... no, dość długo. Faktycznie początek był ciężki, ale kiedy się już człowiek wdroży, jakoś to szło, trzeba było tylko pilnować języka. XD Jeśli chodzi o Hagmione, to chyba ten etap to maksimum, do jakiego byłabym w stanie się posunąć. Absolutnie żadnych erotyków, nawet jakiegoś zadurzenia w Hermionie czy innej ludzkiej bohaterce. Nie na poważny tekst, a nie ma sensu się pisarsko skurwiać dla atencji, bo napisało się Hagmione z dymaniem. Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać - nawet dla zabawy. :)
      To żem mowę walnęła.

      Usuń
    2. A gdzieżby tam od razu mowę, szczere słowa i tyle :)
      Tekst nie jest krótki, a dobrze napisany, dzięki temu szybko się go czyta. Był wart poświęconego czasu.
      Jak już piszę, to nie potrafię hejtować :D

      Usuń
    3. I bardzo dobrze, że nie "skurwiałaś się pisarsko dla atencji"... Jakoś nie potrafię sobie wyobrazic czegoś więcej między Hermioną a Hagridem.

      Usuń
  7. A ja właściwie byłam ciekawa, w jaki sposób połączysz tę dwójkę, nawet byłam gotowa na romans(chociaż jakieś mocniejsze sceny czytałabym z zasłoniętymi oczami haha). Ale jednak skupiłaś się na pokazaniu ich przyjaźni i muszę wyznać, że wyszło to bardzo ładnie, ciepło, tak pozytywnie. Czytam ten tekst i myślę sobie - wykapany Hagrid! Świetnie pokazałaś jego punkt widzenia, miło się o nim czytało, taka odmiana w świecie potterowskich ficków :D I końcówka mnie wręcz wzruszyła - wszystko wróciło do normy, przyjaźń wygrała ^^
    Bardzo fajny tekst :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze, że totalnie zapomniałam o Aragogu! Dopiero kiedy otworzyłam książkę, żeby zobaczyć, co tam było z tym Ronem, do skrzydła szpitalnego wpada Hagrid i mówi, że cały dzień był z Aragogiem. ;_;

      Usuń
    2. Ooo to faktycznie kapa, ale myślę, że można przymknąć na to oko, w końcu to fanfick :D

      Usuń
  8. zapraszam na watch-meburn.blogspot.com
    Można zamówić szablon albo chociaż przyodziać się w gotowy. A jeśli nie, to chociaż popatrzeć. Jak inni się przyodziewają.
    Pozdrawiam cieplutko, gorąco, serdecznie itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jejku, przepraszam, dopiero teraz zauważyłam spamownik :|

      Usuń
    2. Witaj, Rosemond :) Szkoda, że już nie prowadzisz tego bloga dangerous love, był świetny.
      Dawna czytelniczka

      Usuń
  9. Jestem prefektem, wolni mi troszkę więcej - wolno :)
    Pierwsze co zobaczyłam, to "Hagmione" w notce odautorskiej i mnie zmroziło. Tym bardziej, że patrzę, że tam gdzieś z boku piszesz o scenach erotycznych. Ale wiesz, ja lubię się torturować, no to sobie myślę, czytałam już o Harrym masturbującym się prętami klatki Hedwigi, jakoś to przełknę.
    Podoba mi się atmosfera tej miniaturki. Udało Ci się stworzyć fajny klimat i oddać charakter postaci.
    bliżejzaprzyjaźnić - brak spacji
    Bardzo podobało mi się, że tak rozwinęłaś postać Hagrida i jej myśli. Lubię takie miniatury, które dopełniają obraz kanonu. :)
    Pozdrawiam ciepło,
    mózg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, możliwe, że jest więcej literówek, jeszcze tej miniaturki nie betowałam.
      Harry i pręt od klatki... [*] Przebiło HermionęXwiatr i Harry'egoXpodłogę.
      Cieszę się, że się nie zraziłaś, bo pewnie większość osób po przeczytaniu, że to Hagmione, dało sobie spokój i nawet się nie chciało przekonać, że to nie romans. :D

      Usuń
    2. W sumie chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że całkowicie się wyłączyłam pod kątem poprawności w trakcie czytania tekstu, chyba była to jakaś reakcja obronna na stylizację. :D
      Wiesz co, czasami sobie wracam myślą do tej Cholibki i przyznam Ci się, że to był chyba pierwszy tekst, do którego zaglądałam z taką obawą, a kończyłam tak uśmiechnięta. I choć nie wnosił raczej żadnej nowej sceny ani niczego przesadnie odkrywczego, właściwie zwyczajnie wypełnił taką fajną, do tej pory olewaną niszę.
      Nie rozumiem trochę oburzenia, że przedstawiłaś Hagrida płasko, że jest tępy i w ogóle... skoro Hagrid był taki prosty.
      Nie można mu było zarzucić niczego złego, serce miał wielkie jak Hogwart, ale niestety prosty był jak tyczka bramki do quidditcha. I nie wiem, czy jest w tym coś smutnego, on taki był i już. Skoro mamy inteligentnych skurwieli i ich nie żałujemy, czemu nagle mamy oburzać się nad powiedzeniem sobie wprost, że Hagrid był po prostu - prosty i nie ma w tym nic obraźliwego.
      A w ogóle przylazłam i się rozgadałam po czasie, bo mam słowotok przez komcianie Petunii, ale postanowiłam go tu uzewnętrznić poprzez pochwalenie ładnej nowej szaty graficznej, a oczywiście paplę i paplę o czym innym. Eh.
      Pozdrawiam ciepło,
      mózg

      Usuń
    3. Wcale Ci się nie dziwię, w końcu HAGMIONE po tych wszystkich Sevmionach, Voldmionach i innych HarrychXhedwigach nakierowuje mózg na odpowiednią ścieżkę. XD
      Chociaż wiesz, odświeżam ostatnio serię (idzie mi to mozolnie, bo póki co mam czas na czytanie HP tylko w tramwajach), jestem obecnie przy szlabanie Harry'ego w HP2. I muszę przyznać, że poza tą oczywistą prostotą Hagrida jest w nim też dość dobrze rozwinięty pewien rodzaj inteligencji... Coś jak przeczucie. Co do Snape'a w pierwszej części mogło to być zaufanie, ale po wizycie Lockharta, kiedy Hagrid wyjechał ze swoimi wątpliwościami, pomyślałam sobie, że w serii było wiele takich mało znaczących momentów, które pokazywały, że jednak coś mu się ponadprzeciętnego w tej łepetynie tliło. Może to kwestia - jak mówisz - ogromnego serca?
      Haha, widzę, że wszyscy trochę cierpimy po zakończeniu Petunii, ja też rozgadałam się pod ostatnim rozdziałem, chociaż obiecałam się pilnować.

      Usuń
    4. To, o czym mówisz, to przeczucie, przypisałabym raczej temu, że choć Hagrid może nie rozumiał wielu rzeczy, pewnych konwenansów, może łatwo było go nabierać, że jego ciastka są super smaczne, może nie potrafił rozwiązywać zagadek i dyskutować o literaturze (notabene śmiesznie byłoby przeczytać miniaturkę o Hagridzie-poecie, który ukrywa przed wszystkimi swoje dzieła xD), ale jak wiele osób prostych i szczerych, cechował się bardzo dużą inteligencją... emocjonalną. Miał swój kręgosłup moralny, wyraźnie nakreśloną granicę pomiędzy tym, co jest dobre a złe i bardzo dobrze potrafił wyczuć ludzi, którzy są źli (albo może nie będę tego tak czarno-miało rozgraniczać... którzy mają wobec niego złe intencje lub mogą zaszkodzić ludziom, których Hagrid darzy sympatią).
      Co do Snape'a na pewno wystarczającym usprawiedliwieniem jest to, że Dumbel ufał Sevowi, a jednak Dumbel był dla Hagrida autorytetem. Także tego nawet nie brałabym pod rozważania, tu trzeba by prześledzić sytuacje, gdzie opinie Hagrida były nienaruszone opiniami Albusa. :D

      Usuń
  10. Tym razem Ci nie posłodzę.

    Pomysł oryginalny - koniec dobrych stron.

    Dobra, a teraz przejdźmy do tego, co mi nie pasuje.

    Narracja. Jaki ona miała cel? Być śmieszną? Nie była. Ani troche... wręcz irytowała. Te błędy aż się ciężko czytało. Szczerze... chyba wolałabym tu trzecią osobę. Ale to twój zamysł.

    Akcja. Właściwie, czy tu cokolwiek się działo? Czy mamy tu jakiś morał? Sens? Dla mnie była to pisanina dla pisaniny.

    Hagrid jak dla mnie wyszedł Ci mało Hagridowaty. Nie czułam tego. Kompletnie. Zamiast Hagrida stworzyłaś jakiegoś wiejskiego przygłupa. Głupi a nierozgarnięty nie są wbrew pozorom synonimami.

    Do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oczywiście ponawiam prośbę o zrobienie czegoś dobrego dla czytelników i dostosowanie szablonu.

      Usuń
    2. Moim zdaniem najlepsza jest w tym właśnie narracja. Nie rozumiem, dlaczego odebrałaś to jako coś, co miało być śmieszne. Trzecia osoba totalnie zabiłaby tę miniaturkę, nie byłoby w tym nic oryginalnego, zwłaszcza że jest ona do bólu kanoniczna. Czy zrobiłam z Hagrida przygłupa? Nie ja. Rowling — tak. Hagrid nie był ani rozgarnięty, ani wybitnie inteligentny, miał problemy z odmianą, był nieco wulgarny, miał swoje powiedzonka, jąkał się (sama Umbridge to zauważyła, napisała w swoim raporcie, że stęka i nie potrafi się wysłowić), czasami mówił niepoprawnie, był nieco dziecinny. Wszystko to jest w kanonie, nie trzeba nawet specjalnie wnikać. Tu nie miało się dziać zupełnie nic, bo miał być to moment wyjęty z kanonu. Hagrid mówił, że Hermiona przychodziła do niego, kiedy Ron szlajał się z Lavender, dlatego wybrałam ten moment. Owszem, mogłam wyjechać z jakimś fascynującym fragmentem po bitwie, ale nie taki miał być zamysł. Moim jedynym celem była kanoniczność i zagranie na nosie tym, którzy spodziewali się dzikich seksów Hagmione. Kiedy reklamowałam opowiadanie, pojawiło się mnóstwo komentarzy typu "cooo? Hagmione? Co to za obrzydlistwo?", bo wszyscy spodziewali się romansu. To było przesłanie. Że nie każda miniaturka o dwóch bohaterach musi oznaczać romans. I takie rzeczy u mnie się znajdziesz — dziwne rzeczy, chore rzeczy, pisane w różny sposób. Moim zdaniem styl autora musi być jak kameleon, a sam autor powinien ćwiczyć się w różnych tematach i narracjach. Nie wszystkie teksty mają być ładne. Gdybym miała pisać w ten sposób (jak "Cholibkę") całe opowiadanie, zarżnęłabym się przed komputerem. I absolutnie nie mówię, że taka forma ma się każdemu podobać, wręcz przeciwnie, czytanie czegoś takiego (zwłaszcza dla osoby, która zna się na gramatyce) musi być męczące — bez znaczenia, czy łapie mój zamysł artystyczny, czy nie. Dlatego tym bardziej jestem pod wrażeniem, że (mimo tego, że nie podobała Ci się narracja i kreacja) dobrnęłaś do końca, mam tylko nadzieję, że nie z myślą o odstępstwie od kanonu w tę "złą" stronę. :)

      Usuń
    3. A ja się nie zgodzę, że narracja była ciężka, jeśli się zna na gramatyce. Gdyby tak było, osoby lubujące się w języku polskim miałyby tik nerwowy za każdym razem, gdy Hagrid otwierał usta w kanonie. Tu wystarczyło się przestawić na to, że to Hagrid. I też uważam, że to urok tej miniaturki: taka właśnie narracja. Przyznam, że do tej pory spotykałam się z różnymi rzeczami, szczególnie z narracją z perspektywy skrzatów, które stały się w pewnym momencie bardzo modne, ale na pierwszoosobówkę Hagridową - jeszcze nigdy.
      I ja nie mówię, że każdemu musi się to podobać, ale nie można odebrać temu celowości i sensu.

      Usuń

Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś po przeczytaniu rozdziału wyraził swoją opinię na jego temat. Każda wypowiedź niezmiernie motywuje, pozwala pracować nad sobą i opowiadaniem.