+18
~ muzyka ~
Ludzie zbiegli
się do zrujnowanej przez pojedynek sali, ale jego już w niej nie było. Błyskawicznie
chwycił szlochającą Bellatriks i deportował się. Zimny podmuch wiatru
towarzyszył im przez całą drogę, choć cisza, która panowała w tym czarnym,
pełnym rozrywającego ciśnienia pęcherzu była nieznośna; nasączywszy sobą ciała
lecącej w nieodkrytym mroku dwójki, wibrowała natarczywie. Jednak Lord
Voldemort był nieugięty. Przymknął oczy, jednocześnie ściskając ramię swej
sługi wystarczająco mocno, aby nie upuścić jej w nieprzeniknioną, doskonale
czarną pustkę.
Teleportacja
trwała jakoś nieprzyzwoicie długo. W pewnej chwili coś go zaniepokoiło, jednak
nie na tyle, aby otworzyć oczy i uczynić cokolwiek za sprawą swej nieocenionej
różdżki. Kilka chwil później wypełniony mrokiem i ciszą pęcherz pękł, a dwójka
czarowników pojawiła się na miejscu, choć nie tam, gdzie planowali.
Voldemort
przycupnął z gracją na dużym, płaskim, rozgrzanym przez pieszczotliwe promienie
słońca głazie. Bellatriks natomiast upadła w nieładzie na
piaszczysto-kamienistym brzegu morza. Spienione fale ciepłej, słonawej wody
okryły kobietę ulotną kołderką, mocząc jej czarną, poszarpaną szatę i splątane
włosy. Z wrzaskiem poderwała się na nogi, usiłując uniknąć kolejnych fal.
Voldemort obserwował w milczeniu, jak suszy za pomocą różdżki szatę i przeklina
pod nosem. Czasami wydawała mu się tak niesamowicie infantylna, że po prostu
nie mógł na nią patrzeć. Jedynie wierność, szaleństwo i nadzwyczajna magiczna
moc sprawiały, że darzył ją zaufaniem. Jednak teraz niechęć przepełniła już i
tak zimne z nienawiści serce Czarnego Pana, który zacisnął długie palce na
skrzyżowanych na piersiach przedramionach.
Bellatriks
zaś stanęła już stabilnie na nogach i wyrzuciła z siebie z ogromnym trudem:
— Och,
panie mój… Gdzie my jesteśmy?
Przez
głowę Lorda Voldemorta również przemknęło to samo pytanie. Rozejrzał się
dramatycznie dookoła, usiłując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek był w tym
miejscu, jednak nie wyglądało ono jak te, które odwiedzał na Ziemi. Wszystko
było jak… z innego świata. Wysokie niebo bez choćby jednej chmurki, różowawe, z
perłową poświatą. Wydawało mu się, że słońca właśnie zachodzi; uparcie falujące
morze lśniło w promieniach niewidocznej gwiazdy, do tego nie kończyło się na
horyzoncie, tylko podwijało się ku górze, tworząc swego rodzaju wodospad.
— Chodźmy.
Z czasem się tego dowiemy — oświadczył.
Ruszył
do przodu, aby znaleźć się jak najdalej od słonecznego brzegu morza. Pierwszy
raz od bardzo wielu lat poczuł całkowitą dezorientacji, choć nigdy by tego nie
przyznał ani Bellatriks, ani innym. Był nieomylny. Idealny. Nikt nie był
doskonalszy od niego, dlatego nawet to nieprzychylne położenie nie stanowiło
dlań problemu. Znaleźli się w tym przedziwnym miejscu z niewiadomo jakich
powodów, ale nie był to żaden kłopot. Czarny Pan pozna tę tajemnicę, wróci do
normalnego świata, gdzie jest władcą, i ukończy swą misję. Tylko czas był jego
przeciwnikiem, lecz Lord Voldemort miał już plany. W głębi serca czuł się
zwycięzcą, a ten niespodziewany zwrot akcji nie mógł mu przeszkodzić, wręcz
przeciwnie. To idealna okazja, aby nauczyć się czegoś nowego.
Szli
przed siebie przez kilka, może kilkanaście minut. Im bardziej oddalali się od
morza, tym mniej czuli się sobą. Bellatriks biegła za swym umiłowanym panem, co
jakiś czas zerkając na jego plecy, a w jej sercu rosła tęsknota. Od kiedy
pojawili się w tej podejrzanej krainie, czuła niepohamowany pociąg do Lorda
Voldemorta. Wcześniej nie było dnia, by o nim nie myślała, lecz potrafiła to w
sobie przezwyciężyć, stłamsić, zablokować… A teraz wiedziała, że nie będzie
potrafiła skupić się na czymkolwiek innym, dopóki nie otrzyma tego, czego
pragnie. Ta kraina nie działała na nią najlepiej. Czuć było tu coś magicznego,
jednak nie były to czary, które znała.
Voldemort
zaś pruł uparcie przed siebie, myśląc gorączkowo. Pierwszy raz w swym długim,
pełnym przygód życiu samotność zaczęła mu doskwierać. Poczuł niechciane
pragnienie obecności innych śmiertelników. Niepokoiła go ta nieskalana,
dziewicza natura, nieposzlakowana ludzką stopą polna droga, wyraźnie prowadząca
go w jakimś określonym kierunku. Zatrzymał się gwałtownie, aby chwilę powęszyć
niczym wyszkolony pies pasterski poszukujący zaginionej owieczki. Kraina bardzo
przypominająca ziemską, ale po dłuższym obejrzeniu różniła się od każdego
miejsca na świecie. Kiedy Czarny Pan rozejrzał się bacznie dookoła, stwierdził,
że otaczają ich tylko i wyłącznie łąki z roślinami tak odmiennymi od tych,
które znał, że przeszedł mu przez plecy szybki, zimny dreszcz. Poczuł się
bezsilny i nieporadny jak dziecko, które zgubiło się gdzieś w obcym mieście, a
teraz rozpaczliwie szukało swej matki. Wyciągnął szybko różdżkę i rzucił
Zaklęcie Czterech Stron Świata. Na próżno. Różdżka obróciła mu się w dłoni i
stanęła całkiem pionowo, równie bezsilna jak jej właściciel.
Bellatriks
również przystanęła, dysząc ciężko nie tyle ze zmęczenia, co psychicznego
wyczerpania. Walka doszczętnie ją wykończyła, do tego ta nagła niechciana
podróż do niesamowitej krainy… Musiała przyznać: znaleźli się w niezwykle
pięknym, tajemniczym i czarodziejskim miejscu, jednak było tu coś, co
wywoływało w duszy niepokój. Życie Bellatriks wypełnione było męką,
szaleństwem, zniszczeniem, potężnymi eksplozjami, mrokiem i wiecznym
rozdrażnieniem. Pierwszy raz znalazła się w miejscu, które koiło jej boleśnie skołatane
nerwy. Ta cisza… Delikatny powiew ciepłego, wczesnojesiennego wiatru, do tego
zapach pylących ziół. I ten dochodzący niewiadomo skąd blask słońca. Subtelny,
pozbawiony zbędnej nachalności, lecz wystarczająco wyraźny, aby polna droga
jaśniała bielą. Trudno było stwierdzić, jaka jest właściwie pora dnia, gdyż
wszystko było jednakowo oświetlone. Ani jednej skazy na niebie. I ten klimat…
Lestrange poczuła się tak wolna, jak jeszcze nigdy dotąd. A wiedziała, czym
jest smak niewoli. Przez tyle lat przetrzymywano ją w Azkabanie, więc
pamiętała, jak bardzo nadzór dementorów nadszarpnął jej zdrowie, lecz także
miała na uwadze radość, jakiej doznała, kiedy pierwszy raz przekroczyła progi
więzienia, aby stać się nareszcie wolna.
Wysokie
zeschłe trawy poruszane ciepłym wiatrem wydzielały słodki, delikatny zapach,
który mącił zmysły czarownicy. Była zachwycona tym, że znalazła się sam na sam
ze swym umiłowanym panem. Nareszcie łączyło ich coś, czym nie musiała się dzielić
z innymi śmierciożercami! Spoglądała na niego co jakiś czas, jednak ten nie
zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nadal węszył z nadzieją, że uchwyci jakiś
ludzki aromat. Myślał, że skupiając się na tym, uda mu się przezwyciężyć ciężki,
odurzający klimat, jednak w momencie, gdy usiłował sobie pomóc, szkodził
jeszcze bardziej. Kilkakrotnie odetchnął głębiej, aby dostarczyć organizmowi ożywiającego
mózg tlenu, spuścił też na moment głowę i zamknął oczy. Musiał odciąć się od piękna
krainy, od wszystkich rozpraszających go zapachów, od woni Bellatriks, od jej
obecności… Przez chwilę nawet wydawało mu się, że coś zawirowało mu w głowie.
Natychmiast rozwarł powieki, aby oddalić od siebie tę słabość.
— Co
robimy, mój panie? — zapytała ostrożnie Bellatriks, oddalając się od
niego na wszelki wypadek.
Już
wielokrotnie była karana za zbyt wylewnie okazywane swemu mistrzowi uczucia,
choć były to zaledwie ledwo wyczuwalne muśnięcia, zbyt śmiałe słowa lub nawet
przypadkowe zbliżenie się do niego.
Voldemort
spojrzał na nią z ukosa.
— Żadne
czary, które mogą pomóc mi zlokalizować nasze położenie, nie działają — odpowiedział
ostro. — Jedyne, co nam pozostało, to piesza wędrówka. Gdybym
zdecydował się na lot, mógłbym przeoczyć jakieś szczegóły.
Ruszył
na przód z jeszcze większą energią i stanowczością, nie patrząc już na wierną
sługę, która pobiegła za nim ze swą zwyczajną uległością. Była bardzo silną i
samowystarczalną kobietą, lecz gdy w pobliżu pojawiał się Czarny Pan, całkowicie
traciła dla niego głowę.
Błąkali
się tak jeszcze przez jakąś godzinę, a polna droga ciągnęła się im i ciągnęła…
Na horyzoncie zaczęły pojawiać się swego rodzaju zarośla, a nawet niskie drzewa.
Czyżby zbliżali się do jakiegoś lasu?
Czarny
Pan nagle przyspieszył i uniósł głowę, jakby coś wypatrzył. Bellatriks również
spięła się w sobie, wypatrując jakiegoś śmiertelnika. Jednak Voldemort wskazał
jej długim, kościstym palcem jakiś drewniany znak. Momentalnie się pod nim znaleźli,
usiłując odczytać zapisane informacje.
— Panie
mój, nie rozumiem z tego ani słowa — wyszeptała Lestrange i zacisnęła
brudne dłonie w pięści.
— Ja
również — mruknął Voldemort, wpatrując się uparcie w drewnianą
powierzchnię strzałki wskazującej na zachód.
Musiał
przyznać to sam przed sobą: nie znał wszystkich języków świata. Nie był
nieomylny. Jedyne, co mu pozostało, to udać się w kierunku, który wskazywała
drewniana strzałka. Przedziwne, czarne, nieco wytarte już znaki na
nieheblowanej desce nic mu nie mówiły. Mało tego, nie przypominały alfabetu
żadnego narodu, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia. Westchnął bezgłośnie i
odwrócił się do Bellatriks. Jej twarzy wyrażała bezgraniczne oddanie, a ona
sama patrzyła na niego pytającym wzrokiem, oczekując na jakieś wskazówki i
wyjaśnienia. Dlatego dodał:
— Wydaje
mi się, choć może to zabrzmi absurdalnie, że podczas teleportacji przeniosło
nas do jakiegoś innego świata.
— Oczywiście,
ale… Dlaczego tak się stało?
Lord
Voldemort spojrzał na nią w taki sposób, że natychmiast zrozumiała. Nie musiał
jej tłumaczyć. Tylko jedna osoba była tak zdesperowana i przepełniona palącą
nienawiścią, aby jakoś ingerować w plany samego Czarnego Pana.
Dumbledore.
Ten,
Którego Imienia Nie Wolno Wymieniać ruszył na zachód, tam, gdzie wskazywała
drewniana strzałka. Starał się być nieczuły na piękno tajemniczej krainy, która
powoli, lecz skutecznie uwodziła go swą magią, delikatną, drapieżną atmosferą i
subtelnie władczą naturą. Musiał działać.
Tylko
jak ten głupiec, ten… krzywonosy starzec wysłał ich tutaj? Przecież nie był aż
tak potężnym czarodziejem! Musiał się dowiedzieć, co to za ogromna siła, która
przeniosła go w to miejsce. Zdało mu się ono okrutnie pięknym więzieniem, z
którego nie było ucieczki. Musiał się wszystkiego dowiedzieć, a potem nauczyć się,
jak używać tych czarów.
Nagle
na horyzoncie zaczęły pojawiać się zarysy jakichś budynków. Czarny Pan
momentalnie się wyprostował i ruszył w ich stronę niczym myśliwski pies, czując
w sercu niewytłumaczalnie dzikie podniecenie. Bellatriks również to zauważyła.
Delikatne wzniesienie pokryte było żółtozieloną trawą mieszającą się z ciemnymi
skałami i gęstymi koronami niskich drzew, a pomiędzy tym wszystkim dziesiątki
niewielkich, drewnianych, pokrytych strzechą domów. Szeroka polna droga
dzieliła miasteczko na dwie części, lecz po obu stronach znajdowało się gęste
skupisko chat. Na samym szczycie zaś górowała dumnie całkiem spora, kamienna
świątynia lub inna ważna budowla ze złotą kulą pokrytą wzorami na drewnianym
dachu. Voldemort zwolnił nieco, rozglądając się ostrożnie dookoła; Bellatriks
uczyniła to samo. Kwatery wyglądały niby normalnie, jak w zwykłej średniowiecznej
wiosce, które Lestrange oglądała w książkach jeszcze za czasów młodości, jednak
coś było w nich takiego… nieziemskiego. Panował tu niesamowity spokój, mimo że
Czarny Pan wyczuł obecność mieszkańców. Znów zaczął węszyć, jednak nie było to
potrzebne. Kiedy tylko przekroczyli drewniane bramy wioski, ludzie zaczęli
wychodzić z domostw, aby się im przyjrzeć. Najwyraźniej wizyty cudzoziemców
należały tu do rzadkości.
Ale co
to byli za ludzie!
Kobiety
w długich, bogato zdobionych szatach, z zaplecionymi, sięgającymi ziemi
włosami, o dłoniach obleczonych w złoto, perły i drogie kamienie, mężczyźni zaś
ubrani w przedziwne, lniane, różnokolorowe spodnie ciasno opinające kostki i
łydki, bardzo luźne w kroku, do tego dopasowane mieli ciasne, skórzane,
wyszywane złotą lub srebrną nicią oraz zdobione szmaragdami i rubinami tuniki;
brody i włosy sięgały im pasa, jeśli byli już starsi, młodzieńcy zaś pozbawieni
byli ostatniego włoska na twarzy. Nie mieli nawet brwi. Wszyscy powitali gości
boso, z brudnymi stopami i dłońmi, jakby oderwano ich od pracy. Voldemort bardzo
się zdziwił, jednak jego twarz pozostała niewzruszona. Nikt nie spoglądał na
niego z przerażeniem, desperacją czy nawet z oszołomieniem. Wszyscy wydawali
się mile zaskoczeni wizytą zbłąkanych gości, uśmiechali się do nich przyjaźnie,
jakby zapraszali ich do wnętrza swoich ubogich domów. Nie pasowali do tego
miejsca. Wyglądali jak dostojna, pełna blasku szlachta w wiejskim barłogu. Ich
majestat, sposób poruszania się i wykwintne odzienie nie pasowały do tego
prostego, pełnego pyłu i polnych kwiatów miejsca. Bellatriks uniosła wysoko
brwi, a jej usta rozchyliły się bezwiednie, ukazując żółtawe, w wielu miejscach
zepsute zęby. Zbliżyła się maksymalnie do swojego pana i z radosnym
zaskoczeniem zauważyła, że ten nie zareagował na to gwałtownie, wręcz
przeciwnie. Odwrócił w jej stronę głowę, oczekując, aż pierwsza się odezwie.
Zachęcona jego zachowaniem Bella natychmiast przemówiła szeptem:
— Czy
oni się uśmiechają, mój panie? Nie wiedzą, kim jesteś?
Wielkie,
szkarłatne oczy Lorda Voldemorta rozjarzyły się groźnie, kiedy jeszcze raz
ogarnął wzrokiem zgromadzonych na niewielkim, polnym placu mieszkańców wioski.
Ani jedna osoba nie spojrzała na nich w sposób nieprzychylny lub srogi, wręcz
przeciwnie. Zdawali się być niesamowicie sympatyczni.
— Najwyraźniej
nie — odparł. — Z pewnością nie mówią też po angielsku. Ale
nie szkodzi. Ja jestem tu czarodziejem i zawładnę tą krainą, jeśli będzie taka
potrzeba.
Zwolnił
i już otwierał usta, aby przemówić, kiedy w wiosce rozległ się donośny, męski,
lecz delikatny głos płynący z gardła młodego, co najwyżej trzydziestoletniego
człowieka odzianego w fioletowo-złotą szatę, z rudą, krótką brodą i jasnymi,
rzadkimi włosami. Przemówił płynną, lecz bardzo miękką, wyraźnie wyuczoną
angielszczyzną:
— Witam
w Saturedii, mam nadzieję, że podróż minęła wam bez zbędnych trudów.
Voldemort
zmrużył oczy, patrząc na otwartego, bezpośredniego młokosa. Miał ochotę prychnąć,
ale uznał, że byłoby to zbyt prostackie.
— Jesteś…
hmm… szamanem w tej wiosce? — zapytał
cicho i poczuł, jak Bellatriks staje po jego prawej stronie.
Czuł
lekkie falowanie jej poszarpanej, czarnej szaty i dotyk długich, ciemnych
włosów. Jednak nie zerknął na nią nawet kątem oka. Wpatrywał się tylko uparcie
w jasnowłosego młodzieńca o rumianych policzkach, który właśnie wystąpił z
uśmiechającego się wytrwale tłumu, rozkładając ramiona w geście powitania. Z tych
ludzi biło coś takiego, co sprawiało, że Voldemort nie spinał się jak gotowy do
skoku wąż; jego chłód powstrzymał mężczyznę przed bardziej wylewnym powitaniem.
Gdyby nie to, z całą pewnością uściskałby go serdecznie, ucałowałby Bellatriks
w oba policzki i zaprosił do wspólnego wieczornego biesiadowania. Szybko jednak
ocenił sytuację i stwierdził, że lepiej nie ryzykować. Poza tym nieco
przerażała go tajemnicza powierzchowność niesamowitego gościa, jego przedziwna,
nienaturalnie blada, płaska, wężowa twarz, długie jak nogi pająka palce
zakończone ostrymi, szarymi pazurami… No i ta, nie bójmy się powiedzieć,
brzydka kobieta. Rozczochrane, ciemne włosy, zepsute zęby, zniszczona,
zakurzona szata, do tego te okropnie brudne dłonie. Niemniej jednak musiał
przyznać: oboje wydawali się tak nieprzychylni, źli i skryci, że pasowali do
siebie idealnie. Nawet byli w podobny sposób odpychający. Jednak nie dał tego
po sobie poznać. Odpowiedział Czarnemu Panu, uśmiechając się do niego
przyjaźnie:
— Raczej
nie. Jestem bardziej kimś w rodzaju… tłumacza,
jak to wy nazywacie. W Saturedii mówimy zupełnie innym językiem.
— Zauważyłem — stwierdził
krótko Voldemort i z niepokojem zauważył, że nie czuje pokusy skrzywdzenia tych
ludzi. Był nie jak on.
Wręcz
przeciwnie. Chciał się od nich dowiedzieć wszystkiego o miejscu, w którym się
znajdują. Pilnie obserwował jasnowłosego mężczyznę, który wskazał im ręką na
jedną z większych i solidniej zbudowanych chat, do której ich poprowadził. A oni
ruszyli za nim jak uczniowie za nauczycielem.
Wnętrze
urządzone było jak zwyczajny wiejski dom, których mnóstwo na Ziemi. Jedna
wielka izba z długim drewnianym stołem, kilka prostych krzeseł, jakieś łóżko w
kącie… Nic niesamowitego. Gospodarz usiadł w wysłużonym fotelu i wskazał
gościom dwa najbliżej stojące stołki, sam zaś ponownie przemówił:
— Nazywam
się Uri-Walwan-Kilian-Sebbus. Nie jesteście pierwszymi, którzy przybywają z
Ziemi do naszego wymiaru.
Voldemort
uniósł brwi.
— Wymiaru? — powtórzył. — Sądziłem,
że ktoś nam nieprzychylny przeniósł nas raczej na inną planetę. To byłoby
bardziej możliwe.
Urwał,
ponieważ w tym samym momencie klapa na samym środku izby, której uprzednio nie
zauważył, uniosła się z trzaskiem, a z piwnicy wyłoniła się jakaś piękna,
filigranowa dziewczyna z długim, kruczoczarnym warkoczem. Mogła mieć najwyżej
siedemnaście lat (o ile liczą tutaj czas w latach). Powitała milcząco swych
gości, kłaniając się nieznacznie, po czym zatrzasnęła drewnianą, nieheblowaną
pokrywę i podeszła do młodego mężczyzny, który objął ją ramieniem i dodał:
— Poznajcie
moją żonę, Umę-Wiwinę-Ksymenę-Saturę.
Zwrócił
się do niej w jakimś śpiewnym, lecz bardzo nienaturalnie brzmiącym języku, ta
odpowiedziała mu coś, kiwając posłusznie głową i odeszła do drewnianych szafek
stojących w kącie. Czarny Pan wciąż nie mógł przyzwyczaić się do nowych uczuć,
które w nim zapłonęły. Pierwszy raz w życiu miał styczność z jakimikolwiek
uczuciami różniącymi się od tych negatywnych. Uprzejma ciekawość, która się w
nim zrodziła… Przeraziła go.
Mimowolnie się skrzywił, wpatrzony w drewnianą podłogę, jednak
Uri-Walwan-Kilian-Sebbus był zbyt zajęty konwersacją z żoną, aby mógł to
zauważyć. Tylko Bellatriks spostrzegła zmiany w obliczu swego ukochanego pana.
Ona również odczuła przedziwną, nienaturalną atmosferę tego miejsca, lecz nie
miała pojęcia, co właśnie działo się w duszy Lorda Voldemorta. Była również przerażona
perspektywą tej niespodziewanej podróży do innego wymiaru — jej umysł nie potrafił
tego ogarnąć. Tymczasem pan domu zaproponował:
— Co
powiecie na kolację dziś wieczorem?
*
Okazało
się, że żaden z mieszkańców Saturedii nie miał pojęcia o wojnie, która wybuchła
w Anglii, mało tego, nikt nie słyszał o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać,
o śmierciożercach, Hogwarcie, mugolach, potężnym czarodzieju o imieniu Albus
Dumbledore ani nawet o Wielkiej Brytanii. Co jeszcze dziwniejsze, wszyscy wydawali
się znać ich ziemskie zwyczaje, a sami zachowywali się jak najzwyklejsi ludzie,
których ktoś wyrwał z jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu i miejsca na świecie.
Byli całkiem normalni.
Lord
Voldemort starał się udowodnić, że jest najgroźniejszym czarownikiem świata,
jednak jakaś nieodgadniona siła go blokowała. Zauważył również, że nie mógł
używać tutaj niektórych zaklęć, a konkretniej tych niedozwolonych. Czarna
magia, którą przesiąkło jego ciało, nie potrafiła się uwolnić, jakby coś ją
krępowało. Musiał jak najszybciej wrócić na Ziemię.
Saturedia
bardzo spodobała się Bellatriks. Niesamowicie odpowiadało jej to, w jaki sposób
wszyscy obchodzą się z nią, jak kobiety ją traktują i przede wszystkim to, jak
zachowywał się Czarny Pan. Nie utracił swego charakteru i siły, lecz był wobec
niej jakiś taki… bardziej przyjazny. Wciąż chłodny i pociągający, choć bardziej
dostępny. Natychmiast wyczuła tu swoją szansę.
Uri-Walwan-Kilian-Sebbus
zaprowadził ich pierwszego wieczora do wielkiej chaty znajdującej się w centrum
wioski, gdzie zbierali się nocami mężczyźni i kobiety, aby pić i bawić się do
rana. Okazało się, że mieszkańcy Saturedii lubią alkohol i dobre jadło tak samo,
jak ludzie na Ziemi. Karczma, do której goście zostali wprowadzeni, wyglądała
tak samo, jak zwyczajny pub, w którym Czarny Pan bywał prawie pięćdziesiąt lat
temu. Zwyczajne drewniane ławy, na których siedziało pospólstwo, długie,
szerokie stoły, na których stały różne pieczone potrawy i kufle wypełnione
trunkiem. Strój mieszkańców wciąż niesamowicie dziwił nie tylko Bellatriks, ale
i samego Lorda Voldemorta, którzy dopiero wieczorem dowiedzieli się od
jasnowłosego przewodnika, dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej:
— Dla
nas złoto i drogie kamienie nie mają żadnej wartości. U nas w cenie jest mięso
i inne produkty. Zazwyczaj żywimy się owocami, warzywami, które wyhodujemy…
Kilka lat temu udało nam się przejąć magiczne nasiona, z których wyrastają
złote rośliny. Z ich ziaren pieczemy… Wy na to chyba mówicie chleb.
— Kilka
lat temu? — zdziwiła się Bellatriks, patrząc znacząco na Czarnego
Pana.
On
jednak nie wykazywał zbytniego zainteresowania nie tylko rozmową, lecz także i
pobytem w drewnianej karczmie. Uri-Walwan-Kilian-Sebbus jednak zaśmiał się
cicho i odparł:
— Och,
u nas rok trwa tysiąc osiemdziesiąt trzy dni. Nasze nawyki chyba nie różnią się
tak bardzo od waszych, sądzę, że nasze gatunki muszą być spokrewnione, ponieważ
nie wydaje mi się, abyśmy byli przystosowani do klimatu, który tu panuje. Nie
potrafimy walczyć z potwornymi stworzeniami, które zamieszkują lasy. To dzięki
nim z tak wielkim trudem zdobywamy pokarm. Możemy spożywać tylko ich mięso, do
tego rozrywają mieszkańców Saturedii na strzępy, kiedy tylko któryś z nich
wejdzie do lasu… Oczywiście nie każdy jest tak niebezpieczny.
Bellatriks
przestała zwracać uwagę na swego rozmówcę. Uniosła swój kielich wypełniony
cierpkim, mocnym piwem i wypiła całkiem spory łyk. Czarny Pan natomiast niesamowicie
się tym zainteresował. Zwrócił swój gorący, mocny wzrok szkarłatnych,
przerażających oczu na jasnowłosego młodzieńca i zapytał z naciskiem:
— Czy
istnieją inne krainy poza waszą wioską?
— Ależ
oczywiście, jestem tego pewien, choć jeszcze nigdy nikogo tutaj nie widziałem — odparł
i nagle spoważniał, widząc surowy wzrok Lorda Voldemorta. Spojrzał na chwilę na
swe wielkie, nagie stopy, po czym dodał: — Jeśli chcesz dowiedzieć
się więcej, możesz udać się w góry, które zamieszkuje pewien pustelnik o
imieniu Hegezyp. Jest Ziemianinem, to pewne, choć… choć nie do końca jestem przekonany,
że on naprawdę istnieje. Ale możecie spróbować…
— Natychmiast
opowiedz, jak dostać się do jego siedziby — rozkazał Czarny Pan, zaś Uri-Walwan-Kilian-Sebbus
pierwszy raz od jego pojawienia się w Saturedii odczuł nieprzyjemny, chłodny
dreszcz biegnący po kościstym grzbiecie. Posmutniał nieco, widząc zapał w
oczach Voldemorta, gdyż znał brutalne realia. Westchnął ciężko, zanim odparł:
— To
niestety nie jest takie proste. Starzec żyje w Górach Celsus, gdzie
niesamowicie trudno jest się dostać. Kiedy wioska zniknie wam z oczu, dotrzecie
do bardzo spokojnego Lasu Arbor. Lecz nie dajcie się temu zwieść. Bory szybko
zmienią się w łąki, a one w mokradła. Dotrzecie do Jezior Gramen. Następnie
natkniecie się na pustynię, która będzie ciągła się wam tak długo, jak sama
zechce. To ona przeważnie zabija podróżników. Za dnia morderczy upał, nocą —
nieludzki mróz. Kiedy uda się wam ujść z życiem, dotrzecie do kolejnego lasu,
jednak tam czekają was cuda, które każdy opisuje inaczej. Tam nie musicie się
już niczego obawiać. Szybko ujrzycie ośnieżone szczyty gór, które podobno zamieszkuje
Hegezyp. To mędrzec, który odpowie na każde twoje pytanie, jednak szanse, że
dotrzecie do Gór Celsus żywi, są znikome.
Lord
Voldemort obrzucił młokosa pogardliwym spojrzeniem, jednak nie zamierzał wdawać
się z nim w spory. Nawet nie odpowiedział na jego dramatyczny opis, tylko
powstał, pozostawiając nietknięty dzban z okropnym trunkiem, i chwycił
Bellatriks mocno za ramię. Ta oblała się gorzkim piwem, ale nie zaprotestowała.
Wręcz przeciwnie. Odrzuciła od siebie mosiądz i podążyła za swym ukochanym
panem, który prędko opuścił karczmę pełną śmiechów, gwaru rozmów i szczęków
pucharów.
Co on
tam w ogóle robił?
Kiedy
tylko zatrzasnął za sobą wysokie, skrzypiące, nieheblowane drzwi, od razu
poczuł się lepiej. Zupełnie jak dawniej. Zrzucił z barków ten nieprzyjemny,
ludzki ciężar, dzięki czemu mógł działać dalej. Ta kraina coraz bardziej go
przenikała. Fascynowała go. Dzięki tej z początku niechcianej, nieoczekiwanej
podróży mógł się nauczyć czegoś pożytecznego. A on nigdy nie unikał wiedzy.
Mało tego. Gardził nieróbstwem, lenistwem i stronieniem od podręczników. Wszystko
to, co osiągnął w życiu, miał tylko dzięki sobie i nauce.
Bellatriks
biegła za swym umiłowanym panem, co jakiś czas zerkając na jego plecy, a w jej
sercu rosła tęsknota. Od kiedy pojawili się w tej podejrzanej krainie, czuła
niepohamowany pociąg do Lorda Voldemorta. Wiedziała, że nie będzie potrafiła zatuszować
swych grzesznych myśli. Ta kraina nie działała na nią najlepiej. Nie znała tych
czarów i nie potrafiła ich opanować. Mało tego. Sam Czarny Pan nie potrafił
odnaleźć się w Saturedii, mimo że była tylko zwykłą niepozorną wioską. Z jednej
strony chciał ją dogłębnie poznać, lecz z drugiej pragnął natychmiast powrócić
na Ziemię. Zanim jednak to miało nastąpić, musiał odnaleźć owego Hegezypa.
Zapadła
ciemna i nieprzenikniona noc. Nie było czuć chłodu, który opisywał
Uri-Walwan-Kilian-Sebbus, choć mrocząca zmysły magia dawała się im we znaki o
wiele bardziej niż za dnia. Czarny Pan nie czuł zmęczenia, był przecież boskim
księciem, który nie potrzebuje ni jadła, ni odpoczynku, aby poprawnie funkcjonować.
Bellatriks natomiast szybko traciła energię. Potrzebowała snu, gdyż była zwykłą
słabą śmiertelniczką. Pierwszy raz w swoim długim, pełnym przemocy i
niesamowitości życiu Czarny Pan to zrozumiał.
Dotarli
do lasu. Tylko tam mogli bezpiecznie się ukryć, aby przeczekać noc. Wydawałoby
się, że łatwiej będzie im się poruszać właśnie w mroku, jednak potrzebowali
doskonałej widoczności, aby nie zabłądzić w nieznanej krainie, gdzie nie
działały prawie żadne czary. Czarny Pan mógł w tym momencie ruszać w podróż,
jednak pierwszy raz przez myśl przemknęła mu Bellatriks. To, jak się czuła, nad
czym rozmyślała… Jednak nie osłabł jeszcze na tyle, aby zapytać ją o
samopoczucie. Raz czy dwa nawet zerknął na nią, lecz ta była zbyt zajęta
wędrówką, aby zwrócić na to uwagę. Lord Voldemort rozkoszował się milczeniem.
Rad był, że nie musiał słuchać jej irytującej paplaniny. Wspomnienie dawnej
niechęci wciąż w nim żyło, lecz teraz pojawiło się coś jeszcze: szczera
potrzeba jej obecności. Wystarczało mu, że po prostu szła u jego boku. Nigdy
dotąd nie podejrzewał, że, będąc na zupełnie obcej planecie, w zupełnie obcej
krainie, pomiędzy obcymi ludźmi, zatęskni za Starym Światem i jego
mieszkańcami.
Im
bardziej zagłębiali się w las, tym większy, gęsty i bardziej nieprzenikniony
mrok ogarniał ich ciała. Bellatriks była wykończona, jednak nie śmiała odezwać
się ani słowem. Widziała, jak bardzo jej pan był zdeterminowany, aby odnaleźć
właściwą drogę prowadzącą do źródła wiedzy, którym był starzec Hegezyp. Niebo
było całkiem czarne, pozbawione blasku gwiazd, dlatego wędrowcy szli
praktycznie po omacku, przyświecając sobie różdżkami. W borze panowała niemal
idealna, kalecząca uszy cisza, której nie przerywał ani krzyk ptactwa, ani
choćby powiew wiatru.
W końcu
Voldemort zwrócił się do swej wyczerpanej bitwą i długą, męczącą wędrówką
sługi:
— Tutaj
zatrzymamy się aż do rana. Wyruszymy, kiedy tylko zacznie świtać. Przed nami
długa droga.
Bellatriks
z ulgą przyjęła ten rozkaz, a chłodny, wcale niekarcący głos Czarnego Pana brzmiał,
jakby należał do kogoś innego. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo ludzka i
słaba jak teraz. To było już ponad jej siły.
*
Nadszedł
ranek, a wraz z nim bardzo przyjemna i ciepła pogoda. W Saturedii z całą
pewnością nie było ani pór roku, ani miesięcy, które znali z Ziemi, jednak
można byłoby powiedzieć, że temperatura wskazywała, że był to sam środek
słonecznego, gorącego lata.
Bellatriks
obudziła się niesamowicie obolała. Przez całą noc leżała na niewygodnej,
twardej ziemi, a wystające z niej grube, suche, przypominające skałę korzenie
drzew wpijały się jej nieprzyjemnie w każdą część ciała. Nie miała pojęcia, jakie
zaklęcie miałoby pomóc się jej odprężyć. Kark również bolał ją nieznośnie, ale
nie powiedziała ani słowa skargi, tylko przez chwilę krzywiła się okropnie.
Odnalazła wzrokiem Czarnego Pana, który stał kilka kroków od niej, odwrócony
doń plecami, rozmyślając zawzięcie. Kiedy tylko usłyszał, że Bella wstała,
zerknął na nią.
— Wypoczęłaś? — zapytał
cicho, patrząc, jak kobieta powoli zbliża się w jego stronę.
— Tak,
panie mój, dziękuję.
Mogli
ruszyć w dalszą podróż.
Lord
Voldemort nie zamierzał marnować czasu. Musiał dotrzeć do starca najlepiej
wieczorem lub następnego ranka, co oznaczało, że powinni wyruszyć natychmiast. Trochę
niepokoiły go słowa tłumacza, który określił pustynię ciągnącą się tak długo, jak sama tego chce. Ale przecież był rozsądny.
Pustynia była tylko pustynią, a on był ponad to. Czekała ich naprawdę ciężka,
niesamowicie męcząca, pełna niebezpieczeństw podróż. Jednak dla Czarnego Pana
nie istniała misja, której by nie wykonał. Był w końcu najlepszym na świecie i
najbardziej niebezpiecznym czarnoksiężnikiem. Z użyciem magii czy bez — dokona
tego.
Prawie
w ogóle ze sobą nie rozmawiali, kiedy przedzierali się przez gęsty, pogrążony w
ciszy las. Im bardziej zbliżali się do Gór Celsus, tym bardziej mieszały się
ich osobowości, zacierały granice między ich prawdziwym ja a zachowaniem, do
którego byli zmuszeni przez podejrzaną aurę otaczającą całą Saturedię.
Im
dłużej szli, tym drzewa rosły rzadziej, coraz wyraźniej widać było różowe
niebo, a także i łąki, o których wspominał Uri-Walwan-Kilian-Sebbus. Czarny Pan
poczuł rozpierającą go potęgę. Pierwszy raz w życiu zaufał śmiertelnikowi,
powierzył mu powodzenie swej misji i nie zawiódł się.
Łąki
szybko zaczęły przeradzać się w bagniska. Ciepły zapach ziół, kwiatów i krzewów
zaczął zmieniać się w swąd zgnilizny, fetor gorących, parujących jezior
zalatujących słodką stęchlizną. Bellatriks natychmiast zakryła nos i usta
dłońmi, patrząc na swego pana oczami pełnymi wyrzutów i rozpaczy. Była głodna i
zmęczona niewyjaśnioną wędrówką do nieznanego miejsca. Pragnęła wrócić już na
Ziemię. Tam może Czarny Pan traktował ją o wiele gorzej, ale przynajmniej
wszystko było jasne. Nie musiała męczyć się ze zwykłymi fizycznymi niewygodami,
a także z jeszcze bardziej dręczącą niewiedzą.
Jeziora
Gramen były jeszcze bardziej niepokojące niż bagna, przez które musieli się
przeprawić. Ich szaty stały się wilgotne od cuchnących oparów, a włosy
Bellatriks jeszcze bardziej się pokręciły i skołtuniły. Stawy nie wydzielały
już tego obrzydliwego, słodkawego swądu, jednak budził w wędrowcach niepokój.
Cisza, całkowity brak wiatru, a także szybko ciemniejące niebo sprawiało, że
zimne dreszcze raz po raz przebiegały po ich grzbietach. Czarny Pan jeszcze nie
przywykł do tych ludzkich odruchów, przez co czuł do siebie wielką niechęć.
Lestrange
zajrzała do jednego z jezior. Woda była całkiem czarna, nieporuszona choćby
najlżejszym powiewem, do tego z całą pewnością nie nadawała się do picia.
— Nie
patrz tam — skarcił ją Voldemort i pociągnął mocno za ramię. — Uri-Walwan-Kilian-Sebbus
ostrzegał nas przed tym miejscem. Im szybciej dotrzemy do lasu, tym lepiej. Ruszaj
się.
Jego
głos zabrzmiał złowrogo i stanowczo, dlatego Bellatriks nie ośmieliła się
powiedzieć ani słowa na temat jeziora, choć w duchu się z nim zgodziła. Podróż
przez bagna wywołała w niej bardzo negatywne odczucia. Rezygnacja, niechęć do
wszystkiego, znużenie, rozczarowanie… Z tym musiała się uporać nie tylko
czarownica, lecz także i Czarny Pan. On jednak nie dawał tego po sobie poznać.
Parł uparcie do przodu, mijając kolejne ogromne jeziora. Nawet nie starał się
użyć magii. To była próba jego osobistej siły. Musiał przejść ją pomyślnie.
Nawet
nie zauważyli, kiedy dotarli na pustynię. Niebo powoli jaśniało, a temperatura
szybko rosła. Pierwsze kroki przez gorący piasek były męczarnią, jednak zarówno
Bellatriks, jak i Lord Voldemort prędko do tego przywykli. To był ostatni etap
ich podróży. Ostatni, lecz najcięższy. Wygrana była już na wyciągnięcie ręki,
nie mogli się poddać. To świadczyłoby o ich słabości, a dla Czarnego Pana nie istniało
nic bardziej hańbiącego. Nawet śmierć.
— Panie
mój… panie… może lepiej byłoby użyć… użyć czarów…! — zawołała
kobieta, przekrzykując ogłuszający szum nadchodzącej rychło burzy piaskowej.
Zasłoniła
twarz przedramieniem, aby uchronić oczy, nos i usta przed maleńkimi,
drażniącymi ziarenkami, jednak te natarczywie wdzierały się w najgłębsze
zakątki szaty kobiety.
— Nie!
Musimy to przetrwać bez magii! — ryknął, ale jego towarzyszka ledwo
go dosłyszała.
Wysoka
na kilkanaście metrów ściana piasku z powalającą prędkością zbliżała się w ich
kierunku, ale nie poddali się. Przeżycie tego bez użycia magii faktycznie nie
było możliwe. Czarny Pan uniósł różdżkę i wyczarował dookoła siebie i
Bellatriks wielką świetlistą kulę zimnej, opływowej energii, w której
niezmordowanie posuwali się naprzód. Nie mieli pojęcia, ile czasu zajęła im
przeprawa przez pustynię, dopóki nie udało im się pokonać piaskowej burzy;
każda sekunda zdawała się wlec w nieskończoność, każda minuta była niczym nieprzemierzona
wieczność. Nie widzieli niczego poza nieznośną, ostrą szarością piasku, który
ich otaczał. Całkowicie zapomnieli, że mogą trafić również na magiczne,
przerażające kreatury mogące w jeden moment wydrzeć z nich życie.
Piasek
opadł, kiedy tylko ich stopy dotknęły ziemi. Jakże przyjemnie było odetchnąć
pełną piersią, poczuć trawę pod stopami… Ten krótki pas zieleni zdjął z ich
barków przeogromny ciężar. Może nie byli wypoczęci i pełni siły fizycznej, lecz
ich umysły przesiąkły świeżością natury, która na nowo ich otoczyła. Otrzepali
swe poszarpane, brudne szaty z piasku i pyłu, unieśli głowy i wtedy to
zobaczyli.
Stali na lekkim wzgórzu, z którego
doskonale widać było wspaniałe skalne wrota tonące we mgle, a u ich stóp wił się
mroczny, gęsty las. Noc zapadała szybko, niebo prędko ciemniało, a wciąż
nie było widać żadnej planety czy gwiazdy. Musieli prędko znaleźć
schronienie, oddalić się od pustyni, aby uniknąć kłopotów. Byli naprawdę blisko
celu. Przynajmniej według słów tłumacza.
Szli
szybko, ślizgając się po wilgotnej, drobnej roślinności, marząc już tylko o
odpoczynku. Bellatriks co chwilę zerkała na swego pana. Ośmieliła się już i
wiedziała, że dopóki tu są, może porozmawiać z nim na każdy temat. Voldemort
nie mógł jej tutaj skrzywdzić, chociaż ona ufała w jego lojalność i nigdy nie dopuściła do
siebie myśli, że kiedykolwiek mógł być wobec niej zbyt brutalny.
— Od kiedy przenieśliśmy się do
tego miejsca, ani razu nie pomyślałam o bitwie i o przepowiedni — odezwała się
cicho.
Ten,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać spojrzał na nią ostro, ale musiał przyznać jej
rację. On również nie głowił się nad tym. Teraz ważniejsze było coś zupełnie
innego. Powrót na Ziemię. Problem przepowiedni wydał mu się śmiesznie nieistotny.
— Ja również — odparł krótko i
przyspieszył.
Weszli
między drzewa. Myśleli, że to po prostu zwyczajny las, jakich pełno na planecie,
z której przybyli. Jednak im bardziej zagłębiali się w czarujący mrok, tym
bardziej ich umysły przyćmiewała zimna, pełna mocy mgła.
Czarny
Pan oddychał ciężko, kiedy przekraczał ogromne, wystające z twardej ziemi
korzenie. Kaleczył sobie nagie stopy o ostre kamienie, jednak ból fizyczny był
dla niego niczym. Jakby w ogóle nie istniał. Czuł wzrok Bellatriks na swoim
karku, czuł, jak bardzo chciała, aby odwrócił się w jej stronę, zwrócił na nią
uwagę. On również tego pragnął. Coś zalęgło się pod jego skórą i nieprzyjemnie drażniło, a wiedział, że jedno dłuższe spojrzenie w oczy Bellatriks by pomogło. Niesamowicie kusiły go jej oczy, w które nagle
zapragnął zajrzeć, jednak z całych sił się powstrzymywał. Odciągał chwilę
postoju, choć chciał nareszcie usiąść w spokoju, pogrążyć się w myślach…
Obawiał się, że złamie swoje zasady, dlatego pragnął samotności. Poczuł na swym
ramieniu muśnięcie włosów Bellatriks, kiedy go dogoniła, a po jego grzbiecie przebiegł przyjemny,
drażniący dreszcz. Serce zabiło mu mocniej, jednak nie dał tego po sobie
poznać.
Chwilę
później zatrzymał się. Było już całkiem ciemno, tylko wątłe, zimne światła ich
różdżek rozpraszały gęsty mrok puszczy. Odnaleźli całkiem wygodne miejsce, w
którym mogli spędzić noc. Bellatriks usiadła w zagłębieniu, które tworzyły
korzenie wielkiego, grubego drzewa, a później rozpaliła ogień. Ciepłe pomarańczowe płomienie trzaskały wesoło, rozpraszając przygnębiającą atmosferę.
Czarny Pan zniknął w wysokich, przedziwnych cieniach tworzonych przez drzewa,
Lestrange zaś wbiła wzrok w ogień. Jeszcze nigdy nie pragnęła tak obecności
swego pana, jak w tej chwili. Wiedziała, że nie było to normalne pożądanie,
gdyż nie potrafiła nad nim zapanować. A przecież w poskramianiu żądzy miała już spore doświadczenie. Obawiała się tego, co może się stać,
kiedy Voldemort powróci do ogniska, lecz jednocześnie ciekawość zżerała ją od środka.
On
natomiast oddalił się na chwilę, aby ochłonąć. Usiadł pod drzewem, wciąż mając
na oku zamyśloną Bellatriks. Była brudna, rozczochrana, odziana w mocno już
podniszczone szmaty, mało tego, chyba ogarnęło ją przygnębienie… Ale miała w
sobie coś pociągającego. Nie piękną twarz, czarujące oczy czy idealne ciało.
Nie. To było coś bijącego z jej wnętrza, czego dotąd nie dostrzegał. Saturedia
otworzyła mu oczy na wiele detali. Na jego bezmyślność, ignorancję, groteskowy
chłód… A może tylko wyeliminowała na krótki moment narcyzm, co od początku jego
żywota było największą wadą?
Odetchnął
głęboko, a tajemnicze powietrze zamroczyło mu umysł.
Powstał
szybko, obszedł dookoła drzewo, pod którym siedziała czarownica i przysiadł tuż
za nią, czując zapach jej włosów i słonawej skóry, słyszał nierówne bicie
serca, widział napinający się w oczekiwaniu kark… Nie spostrzegła jego
obecności, lecz poczuła, że ktoś ją obserwuje. Błyskawicznie odwróciła głowę,
ale nie natknęła się na wroga. Ujrzała szkarłat oczu swego pana, jego
połyskującą perłową poświatą wężową twarz… W tej chwili przestała myśleć. To
był impuls. Nie do końca wiadomo, która ze stron to zainicjowała. Czy zrobił to
Czarny Pan, czy może Bellatriks? Ich wargi złączyły się w łapczywym pocałunku,
tak, jak Lestrange zawsze tego pragnęła. Poddała mu się całkowicie, widząc
tylko ciemne wnętrze swych powiek, Voldemort natomiast chwycił mocno jej włosy,
drugą ręką przyciągając to wątłe, słabe ciało do siebie. Czuł, jak ogarnia go
dawno zapomniana gorączka, która nie miała nic wspólnego z płonącym tuż obok
nich ogniem. Płomienie trawiły go od środka, a napięcie z każdą sekundą
narastało. Odciągnął jej głowę do tyłu i zaczął całować chudą szyję. Szarpał i
ssał ciepłą, słonawą skórę, rozkoszując się gorącą, pulsującą krwią biegnącą
żyłami od serca do każdej najmniejszej części ciała, które pragnął posiąść.
Teraz. W tym momencie. Dawniej starał się odciągnąć jak najdłużej tę chwilę, ale
dzisiaj pragnął zrobić to jak najszybciej. Powalił Bellatriks na ziemię, a ona,
nie wierząc we własne szczęście, oddała mu się cała. Robiła wszystko, czego od
niej żądał przez te długie lata, a wszystko właśnie dla tej chwili.
Przepowiednia, Dumbledore, Rudolf, ich niespodziewane pojawienie się tutaj
przestało mieć znaczenie. Namiętność rosła szybko, zdecydowanie zbyt szybko, bo
pragnęła delektować się tą chwilą, gdyż wiedziała, że kiedy będzie po
wszystkim, ich życie wróci do normy. Znów będzie po prostu śmierciożercą, a
Lord Voldemort — jej panem, którego będzie skrycie wielbić.
Czarny
Pan nie był w tej chwili najpotężniejszym czarnoksiężnikiem świata. Był tylko
ogarniętym potężną żądzą mężczyzną, który pragnął tej kobiety. Tu i teraz.
Zdarł z niej szatę tak prędko, jak tylko mógł, panując jednocześnie nad swoim
ciałem. Nie, nie była to całkowita kontrola, raczej coś, co było wcześniej
wyuczone, a organizm w tej chwili automatycznie do tego powracał. Nie odrywali
od siebie ust, niemalże pochłaniając swoje wargi, zdejmując w szale namiętności
ubrania, lgnąc do siebie ciałami, wykorzystując maksymalnie tę chwilę. Tak, jak
się tylko dało.
Gdy
połączyli się w miłosnym akcie uniesienia, Bellatriks wydała z siebie okrzyk,
który Czarny Pan zdusił pocałunkiem. Był tak delikatny i namiętny, jak jeszcze
nigdy, czego ciemnowłosa absolutnie się nie spodziewała. Tonęła w jego gorących
pieszczotach, subtelnych uściskach, czułym dotyku… Wtuliła twarz w zagłębienie
pomiędzy jego ramieniem a szyją, wdychając ciepłą woń zimnej, miękkiej i
delikatnej niczym aksamit skóry, a jej pierś falowała szybko w nierównym,
płytkim oddechu. Rozkoszowała się jego silnymi pieszczotami, bezwiednie
wbijając paznokcie w te twarde, alabastrowo białe plecy. Nie czuła pod sobą
nieprzyjemnych, szorstkich gałęzi i korzeni, na których leżała, tylko całym
ciałem przeżywała rozkosz, którą jej dawał. Wspólnie spędzona noc zakończyła
się miłosnym spełnieniem tych dwojga dziwnych, lecz niezwykle dopasowanych do
siebie ludzi. Ciało Bellatriks krzyczało w ekstazie, w głowie Lorda Voldemorta
huczało od nadmiaru emocji, usprawiedliwień, myśli… Jednak ten chaos szybko
minął. Odprężony i pierwszy raz naprawdę spokojny, usnął u boku kobiety, która
była w tym momencie nie tylko najszczęśliwszą osobą w Saturedii, ale i na całym
świecie. We wszystkich wszechświatach i wymiarach.
*
Wstali
skoro świt i udali się w dalszą podróż, nie odzywając się do siebie ani słowem.
To, co się między nimi wydarzyło, nie tylko nimi wstrząsnęło, ale i
spowodowało, że po prostu nie mogli przemówić. Bellatriks wciąż była w siódmym
niebie, nadal wspominała wczorajszy wieczór, Czarny Pan zaś czuł wstyd. Złamał
się. Okazał ludzką słabość, choć jego towarzyszka wciąż działała na jego
zmysły. Postanowił dla odmiany skupić się na misji, którą musiał dziś
zakończyć.
Poszukiwania
Hegezypa okazały się łatwiejsze, niż się tego spodziewali. Kiedy tylko
wydostali się z lasu i zaczęli wspinać się po ostrych skałach, ujrzeli dym
uciekający z jednej z jaskiń. To było dziecinnie proste.
— Spójrz. — Voldemort
wyciągnął swoje długie, kościste ramię i wskazał na wirujące szare tumany pary
unoszące się zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich. — Jesteśmy już
prawie u celu. Pospieszmy się.
Wspinali
się bez końca, ignorując chłód, niewygody, zmęczenie, poranione do krwi stopy i
dłonie… Wciąż jednak myśleli o tym, co wydarzyło się między nimi poprzedniej
nocy. Czarny Pan zaczął się zastanawiać, co uczyni, kiedy powrócą do swojego
świata. Bo przecież powrócą. Nie dopuszczał do siebie innej sytuacji. Bella była
jego najwierniejszą sługą i zamordowanie jej nie wchodziło w grę, przynajmniej
na razie. Ale to będzie całkowite pogwałcenie jego zasad! Zawsze, kiedy tylko
kochał się z kobietą, po wszystkim pozbawiał ją życia. Nie przypuszczał, że
pozwoli sobie na tę słabość z samą Bellatriks, która całym sercem, ciałem i
duszą pragnęła tego, co się właśnie wydarzyło. Rozsądek podpowiadał mu jednak,
aby odłożyć tę sprawę na później. Powinien skupić się tylko na powrocie na
Ziemię.
Kiedy
tylko wkroczyli niepewnie do jaskini, prosto w twarz buchnęły im gorące, ostre
opary wydobywające się z ogromnego, pękatego kotła. Czarnemu Panu przywodził on
na myśl ten, w którym odrodził się rok wcześniej. Dopiero w chwili, kiedy
przyzwyczaili się do duchoty i parnoty panującej w środku, ujrzeli starca.
Wyglądał na niezwykle sędziwego, choć pełnego energii mężczyznę. Jego długa,
stalowoszara broda spleciona w niezliczone warkocze ciągnęła się po ziemi i
zwisała nawet z niewielkiego klifu u stóp Lorda Voldemorta. Odziany był w
fioletową, ongiś piękną szatę wyszywaną złotą i srebrną nicią, która nosiła
obecnie ślady częstego używania. Nos miał wielki i garbaty, a czarne oczy
skryte do połowy za krzaczastymi brwiami błyszczały. Doświadczenie i mądrość
życiowa biły od niego potężną aurą. Spojrzał na swych gości przenikliwym
wzrokiem, milcząc uparcie, jakby w oczekiwaniu, aż pierwsi się odezwą.
Voldemort natychmiast to zrozumiał, bo przemówił:
— Nazywam
się Lord Voldemort. W wiosce powiedziano nam, że jeśli chcemy usłyszeć
odpowiedzi na pewne pytania, w górach powinniśmy szukać Hegezypa.
Starzec
zachichotał rubasznie. Gdy mówił, głos miał ochrypły i słaby, jakby rzadko się
odzywał.
— I
dobrze trafiliście. Nie jesteście tutejsi, prawda? Żyję tu już prawie siedemset
lat, a jeszcze nigdy nie odwiedzili mnie tak dziwaczni wędrowcy. Usiądźcie przy
ognisku i napijcie się ze mną.
Wskazał
na otaczające palenisko skóry jakiegoś puchatego, sinego stwora i zaczął
przygotowywać napoje. Szybko podał im dwa wielkie, miedziane kielichy
wypełnione ostrym, pachnącym przyprawami trunkiem i obserwował, jak ostrożnie
kosztują alkoholu.
— Co
was tu sprowadza? — zapytał Hegezyp.
— Przebyliśmy
ciężką drogę, więc powiem wprost — rzekł stanowczo Czarny Pan, bawiąc
się pucharkiem. — Teleportując się, zjawiliśmy się w tym przedziwnym
miejscu. Mieszkamy na…
— Na
Ziemi, tak — przerwał mu starzec, patrząc spokojnie w jego
niesamowite, napełniające się szybko irytacją szkarłatne oczy. Nie czuł lęku
przed jego nienaturalnie białą twarzą ani przed złowróżbną aurą, którą
roztaczał. Zbyt dobrze znał krainę, którą zamieszkiwał. — Doskonale
znam to miejsca. Sam stamtąd pochodzę.
To
stwierdzenie nieco zszokowało nie tylko Lorda Voldemorta, ale i Bellatriks,
która wciąż nie myślała trzeźwo po ostatniej nocy. Nie przypuszczał, że tłumacz
mówił prawdę. Utkwiła wzrok swych ciemnych, szeroko otwartych oczu w mieszkańcu
jaskini i wsłuchała się w jego opowieść:
— Długo
badałem Saturedię, kiedy byłem jeszcze młokosem. Bardzo pragnąłem znaleźć się w
tym miejscu, choć wiedziałem, że to nie takie proste. Kiedy już mi się udało,
dotarłem do Gór Celsus. Ledwo przeżyłem tę podróż. Zwodnicze bagna, śmiertelnie
niebezpieczna pustynia… Zresztą sami doskonale wiecie, o czym mówię, skoro
tutaj jesteście. Odkryłem, że każda kraina tutaj wpływa na osoby, które w niej
przebywają. Żyję już tyle lat tylko dzięki oparom i mgłom, które otaczają te
wzgórza. Będę żył wiecznie, jeśli nigdy nie opuszczę tego miejsca. Doskonale
wiem, że ty również dążysz do nieśmiertelności. Jednak na Ziemi panują zupełnie
inne zasady, których nie znam. Saturedia to niebezpieczna planeta. Tutaj natura
może wszystko, a człowiek jest tylko pionkiem. Jesteśmy tu pasożytami, nad
którymi panuje przyroda. Las, przez który przechodziliście, miesza umysły i
wywołuje nieposkromione wręcz pożądanie. Bagna obciążają duszę smutkami i tak
dalej…
Twarz
Voldemorta była niewzruszona, kiedy zapytał:
— Doskonale.
Ale my jesteśmy tutaj wbrew naszej woli. Natura nie będzie nade mną panować,
jestem najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na Ziemi i w całym wszechświecie.
Starzec
uśmiechnął się pobłażliwie, jakby przewidywał, że jego gość wybuchnie.
— Oczywiście.
Ale to nie jest sytuacja bez wyjścia — dodał. — Nie
jesteście jedyni. Przed wami i z całą pewnością po was będą zjawiać się tu
ludzie. Nie do końca wiadomo, dlaczego Saturedia ściąga tutaj pewne osoby… Nie
każdy może doświadczyć tej łaski.
— Łaski? – powtórzył
Czarny Pan. — W takim razie nie chcę jej już więcej doświadczać. Ty wiesz,
jak można się stąd wydostać. Powiedz nam.
Droga
powrotna była już formalnością. Bellatriks patrzyła, jak Hegezyp przygotowuje w
kotle jakąś tajemniczą cuchnącą miksturę, mrucząc pod nosem jakieś śpiewne,
miękkie formułki. Voldemort przyglądał mu się z uwagą, krzyżując ręce na
piersiach. Czuł niechęć do tego starca, lecz cieszył się, że już niedługo wróci
na Ziemię i będzie mógł kontynuować swój idealny plan.
— Gotowe — oświadczył
po dłuższej chwili Hegezyp, prostując się i wyłamując sobie z wyraźną lubością
powykręcane przez czas, garbate palce. — Namaśćcie sobie tym czoła, a
później teleportujcie się jak wtedy, zanim tutaj trafiliście.
Stary
czarodziej wręczył im misę, a Voldemort i Bellatriks uczynili to, co im
zalecił. Ostatni raz rzucili wzrokiem na mroczną, duszną jaskinię, lecz jedną
nogą byli już na Ziemi. W domu. Chwycili się za ręce, a Czarny Pan teleportował
się.
Znów
wirowali dookoła własnej osi, choć ich ręce były złączone na dobre. Ciśnienie
zdawało się rozrywać ich ciała, a cisza boleśnie wierciła im dziury w uszach.
Wydawało się, że za chwilę wytryśnie z nich krew, ale nagle wszystko się
skończyło. Upadli na błyszczącą, czarną, wypucowaną, granitową posadzkę. Czarny
Pan natychmiast poderwał się na nogi. Poczuł, że ciężki, narzucający się wręcz
klimat Saturedii po prostu zniknął. Byli na Ziemi, a dokładniej w piwnicach
dworu Malfoyów. Właśnie o tym miejscu myśleli.
Voldemort
poczuł przypływ energii i mocy. Na nowo był sobą.
Bellatriks
z trudem podniosła się z podłogi. Drżała na całym ciele, ponieważ wiedziała, że
czeka ją rozmowa ze swym panem. Patrzył na nią, jak poprawia i tak już
zniszczoną szatę.
— To,
co się wydarzyło, nie ma wpływu na stosunki między nami — rzekł.
— Nie
jestem zaskoczona.
Kiedy
tylko powrócił na Ziemię, odzyskał swą dawną stanowczość i przede wszystkim
rozum. Już wiedział, co zrobić. A było to takie banalne, tak dziecinnie proste…
Wyciągnął
z kieszeni różdżkę, wycelował nią bardzo dokładnie w niespodziewającą się
niczego Bellatriks i rzekł:
— Obliviate.
~
koniec ~
Powiem
szczerze, że jestem bardzo zawiedziona tą miniaturką.
Nie
dość, że spóźniłam się bardzo z publikacją, to jeszcze wyszła mi taka… nijaka. Wybrałam zbyt długi
temat, który nadaje się raczej na długie opowiadanie, niż na miniaturkę. Ale
cóż, może w przyszłości Bellamort wyjdzie mi lepiej. Postanowiłam też, że nie
będę już zapowiadała z góry terminu, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Dlatego
pod koniec wrześnie, nie wiem na sto procent, kiedy, pojawi się miniaturka o
Dolores Umbridge, o którą prosiliście. Mam już plan ramowy.
Jutro
jadę do Warszawy, muszę sobie zrobić krótką przerwę od komputera ;)
Dedykacja
dla Morrigan. :*
Tekst zbetowany.
Tekst zbetowany.
Frozen, ty nas kiedyś dobijesz
OdpowiedzUsuńTrolluję :D
UsuńO! To dla mnie! Dziękuję :*
UsuńPomysł całkiem ciekawy, wyszło takie fantazy w świecie Pottera. Voldemort momentami był zbyt pobłażliwy, traktował Bellatriks jak równą sobie i wydaje mi się, że zdradzał zbyt wiele swoich myśli. I kurczę... jak dla mnie trochę za krótko. Lubię miniaturki, jednakże cały temat, pomysł... tutaj naprawdę przydałoby się nieco więcej pola do popisu. Więcej zastrzeżeń nie mam :D
Podobało mi się, że przeniosłaś ich do innego świata i właściwie to stworzyłaś coś swojego.
Nie mogę się doczekać opowiadania o Dolores. Kiedyś miałam genialną myśl, by opisać jej szkolne lata, jednakże umarła śmiercią naturalną, a ja odkryłam, że bardzo przyjemnie pisze mi się o bohaterach, którzy są mi w sumie obojętni (lub ich nie lubię - wtedy można znęcać się do woli). Teraz już nie wrócę do tej koncepcji, żeby nie było, że papuguję czy ściągam. Tylko pomysłu z Eileen Prince mi nie podkradnij :P
Nom, temat ewidentnie zbyt obszerny jak na jedną część miniaturki. Ale cóż, ludzie popełniają błędy, mam nadzieję, że kolejny Bellamort będzie lepszy xD
UsuńO tak, najlepsi są tacy, którzy są mało opisani przez Rowling. Wtedy można sobie samemu tylko dzięki swojemu opisowi polubić lub znielubić postać xD
Haha, nie, spoko, powiem tak: miałam już wątek Eileen na jednym z moich blogów z fabułą, na DLR konkretnie, w zasadzie to miałam już chyba o każdym bohaterze, nie wszystko opublikowane (np. noszę się z zamiarem opisania Quirrella). Natomiast miniaturka Umbirdige nie będzie działa się w latach szkolnych, więc śmiało możesz pisać xD
Kur. .. znów dałam się nabrać xD
OdpowiedzUsuńHahaha, nie no, dziś będzie. Albo jutro rano. Ale raczej dziś.
UsuńNo i czo? :<
UsuńBędzie dziś, ale na 100% :D
UsuńNo i gunwo prawda xD
UsuńNie prawda, już jest <3
UsuńCiekawy pomysł, sama chyba bym na taki nie wpadła :P. Dużo opisów i opowiadanie dość specyficzne moim zdaniem. Trudno mi je w jakiś sposób ocenić, Ciekawe to chyba najlepsze określenie :)
UsuńFakt, jak niżej, chyba lepiej byłoby, gdybym to podzieliła na kilka części.
UsuńChyba tak, chociaż wydaje mi się, że to po prostu trudny temat dość jakby głupio to nie brzmiało ;). Raczej na długie opowiadanie, więc streścić w miniaturce to wyzwanie :D.
UsuńDokładnie, tak samo o tym myślałam. No, ale Umbridge będzie już krótsze i bardziej takie... zbite.
Usuńniedługo czyli kiedy??
OdpowiedzUsuńzniecierpliwiona martusia
Jutro rano siadam i piszę. Niespodziewanie melanżyk mi wypadł ze starymi znajomymi, nie mogłam odpuścić.
Usuńby ło tak od razy xD melanżyk awsze spoko ale napisałaś 9, a jest 13
UsuńWażne, że data zaklepana xD Nie no, nie ładnie się zachowałam, sorki ;) Ale spoko, uciekam teraz na siłownię, jak wrócę, to szybko kończę erotyk i wstawiam xD
Usuńzum mnie źle, bo nie krutykujer ani nie mam żalu, ale mogłabyś się ciut sprężyć? mam straszną ochotę przeczytac
UsuńBędzie dziś na 100-200%, jeszcze idę po koncercie umyć głowę i piszę xD
Usuńfrozi nie przeginasz czasem troszke??? napisz, ze bedzie za iesiąc i wstaw jutro będzie lepsza niespodzianka niż na odwrót. teraz mnie wnerwiłaś naprawde!!!
UsuńNie, dobra, już jest. Ale nie będę już daty określać, przynajmniej jeśli chodzi o miniaturki. Pod koniec września będzie Umbridge, paskudne, jadowite i obrzydliwe, aby Wam wynagrodzić czekanie na Bellamorta.
Usuńszczerze? nie rzepada za Bellamort. podobało mi się,a le nie przeczytałam całego(nie znosze opisów), ale ogólnie wiem oco chodzi. Moze powinnac npisać to w kiolku(nwem tak 3_) cześciach? dobra nie jestem zachwycona miniaturką,a le podobała mie sie.
UsuńNie obraź się, ale spodziewałam się sotrzjszego sekxu xD
martusiiaaaaa
Hahaha, wiem, że po Sevmione będziecie mieć oczekiwania co do erotyku, ale byłam tak wykończona tym przepisywaniem, pisaniem na zamówienie... Musiałam odpocząć. Wróciłam z Warszawy i już mi lepiej, mam nadzieję, że Umbridge się Wam spodoba, aczkolwiek też będzie dużo opisów, z jej perspektywy oczywiście :D
UsuńZaczekamy się xDD Wreszcie mam czas na czytanie Twoich opowiadań :))
OdpowiedzUsuńNo to widać, że jestem ,,zabiegana'' i Ty jeszcze masz czas na blogi? Podziwiać xDDD
* jesteś ,,zabiegana''.
UsuńKurdę, szybko piszę i robię błędy xDD
Jezu, jestem umęczona! :D Masakra. To chyba przez tę siłownię.
UsuńHaha, "mam czas", Bellamort miał być 9, a jest 15 :D No, ale dobra. Opublikowałam, jest nijakie i płytkie, ale mam nadzieję, że aż tak Was nie zawiodłam.
Haha xD Ale musisz przyznać, że masz swoich wiernych fanów ;)) Pozazdrościć, prawda? xDD
UsuńNie, na pewno nas nie zawiodłaś, za chwilę zacznę czytać.
A mam pytanie..miałaś tak, że w trakcie pisania opowiadania nie wiedziałaś co dalej napisać? Bo ja niestety mam tak często, przez co blokuję swoje powieści, bo np. napiszę z pięć, czy dziesięć rozdziałów, i nie mam pojęcia co dalej napisać...
O tak, Czytelników mam genialnych <3
UsuńTak, ale ten techniczny problem, który w zasadzie ma każdy, kto pisze i się tym przejmuje, łatwo można rozwiązać planem ramowym. Tzn. jeśli piszę coś bardzo ważnego albo miniaturkę, czyli coś, co nie do końca mnie kręci (nie muszę przepadać za każdym tematem, na który piszę), to od razu piszę plan ramowy, nawet taki o. Byle jaki, byle był. To taki szkielet, który mi pomaga. No, chyba że tworzę coś, co uwielbiam, np. ff śmierciożercy. Do tego nie potrzebuję planów, choć czasem, jeśli chcę coś dopracować, to sobie takie coś robię i jest od razu wygodniej, polecam xD
Z tym szkieletem to dobry pomysł, ale za cholercię nie mogę się skupić, szczególnie nad charakterami postaci. Np. chciałabym by jedna postać była tą dobrą, ale i jednocześnie złą. Tzn, by np. kochała drugą osobę, a ją krzywdziła. Trudne ukształtować taką postać. Przyznam, że próbowałam napisać długie opowiadanie o miłości itp. sadysta i zakochana w nim dziewczyna (nie pominę, że on tez ją kocha) xDD kurdę, mam jazdy, jeśli chodzi o pomysły xDD
OdpowiedzUsuńPisałam takie opo i podchodziłam do poprawek z cztery razy i poległam...
Spróbuję użyć tego szkieleta, może w koncu za którymś razem uda mi się cokolwiek napisać do końca. Dzięki za radę :)
A, i czekam na napis
♥
To żaden problem, Ty jesteś właścicielką i autorką opowiadania, możesz robić swoim postaciom, co tylko chcesz xD
UsuńTak, ale wkurzają mnie trolle. Nie raz już pisali jakieś bzdety xD Chociaż nie przejmuję się nimi, ale one psują trochę klimat.
UsuńSpróbuję znowu napisać opowiadanie, ale na pewno nie miniaturki. Nie mam do tego głowy... Ty zadziwiająco wszystko zmieścisz w miniaturce, a ja bym musiała chyba na kilka części podzielić coś krótkiego xD Te Twoje opisy mnie ciekawią. Dobierasz fajne słowa, typowo z książek. pewnie dużo czytasz, a jak tak, to powiesz, co dokładnie? Może gdy będę czytała więcej ksiażek, to w jakiś sposób się podszkolę w pisaniu opowiadań xD nadzieja..
A mam pytanie: mogłabym z Tobą porobić zdjęcia kiedyś? Może bedzie okazja xD
Właśnie miniaturki mają tylko jedną wadę: za mało miejsca, aby rozwinąć temat. Bo jak to na już ponad 3 rozdziały, to się z tego robi króciutkie opowiadanie. Takie coś pomiędzy opowiadaniem z fabułą a miniaturką. Choć miniaturki są dobre do ćwiczenia jakichś tematów, opisów, itp.
UsuńPewnie tak :D
Tak, można to nazwać wadą. Wiesz co? Podsunęłaś mi pomysł, będę pisała miniaturki, i może wtedy wyćwiczę się w pisaniu. Może nie będę aż tak dobra jak Ty, ale warto próbować xD
UsuńA co do zdjęć, ja pozuję w masce pandy. Jestem amatorem, nie modelem xDD (Chyba by Ci to nie przeszkadzało, gdybym chciała z Tobą porobić zdjecia, że tylko ja w mojej masce xD)
Kurdę, pomyślisz, ze jestem jakaś dziwna, hehe
♥ pozdrawiam
Nie, nie jesteś dziwna heheh xD
UsuńNo, to jak zaczniesz publikować miniaturki, to mi daj linka! xD
Dzięki za uznanie :)
UsuńOczywiście, że podam linka xD Ale najpierw muszę założyć bloga i problem, że nie mam szablonu ;/
To ja Ci szablon zrobię xD
UsuńO! Byłoby genialnie ;) Zrób mi jakiś ładny, zdam się na ciebie ;)
UsuńOkej, to jak założysz, to daj znać, zrobię Ci xD
Usuńok, już mam ;))
UsuńOto link:
http://panda-tworzy-swiat.blogspot.it/
A miniaturki potterowskie oczywiście, nie? :D
UsuńAch, a jaki chcesz mniej więcej szablon? Mroczny? Co inny? Określ, jaki, a ja zrobię xD Z jakimi postaciami w nagłówku?
Tak, potterowskie, jak i inne. Ale przyznam, że może mi nie wyjść za specjalnie, bo ostatnio HP oglądałam kilka ładnych lat temu. Może najpierw zapoznam się z tym filmem na nowo, bo nie chcę kaszany odwalić xDD ale dobra, spróbuję coś napisać xDD
UsuńSzablon? Może być mroczny. Nie wiem, no zdam się na ciebie xDD Twórz ;D Postacie...sama nie wiem jakie... No, w każdym bądź razie coś zajebiście mrocznego ;))
Okej, to nie będą postacie z HP, tylko ogólnie jakieś mroczne xD
Usuńspoko ;D nawet jakas upadła anielica z czarnymi skrzydłami, albo...hmm...coś podobnego xDD jakieś z niej stworzenie xD hahah. Dobra, zrób według własnego uznania, już nie marudzę xDDD
UsuńOkej, zrobię coś w stylu tego, co tu mam, bo się jeszcze na tyle na htmlach nie znam, żeby robić ładne ramki xD
UsuńNic nie mów o tych HTML.To dla mnie za trudne, więc sama się nie biorę. Przyznam, że ,,onetowskie'' szablony były o wiele wygodniejsze. Lepszy jest CSS, ma łatwe kody i lepiej się układa szablon xD Ogólnie to nie znam się na tych pierdołach, haha xDDD
UsuńJestem ciekawa jaki dla mnie zrobisz szablon ^^
O tak, onetowskie były cudne. Można było zrobić takie ramki, jakie się chciało, a tutaj już się kłania wyższa informatyka.
UsuńWłaśnie tak xD
UsuńA gdzie poinformujesz mnie o szablonie? Tutaj, czy na moim blogu?
OdpowiedzUsuńA, i kiedy mogę się go spodziewać xD
Dziś zrobię, tylko skończę oglądać setny raz Dynastię Tudorów xD
UsuńOk ;)
UsuńJak cos, to czekam na szablon. Powiem skoromnie, że własnie pisze miniaturkę związaną z HP xDDD
OdpowiedzUsuńOoo! A jaki temat?
UsuńTylko nie oczekuj ode mnie full wypasu, bo z pisaniem mi nie najlepiej idzie xD To będzie (a raczej trochę już jest) coś o Hermionie. Tylko tyle zdradzę. A, że jej nie lubię, to mi się nawet dobrze pisze tą miniaturkę xDDD
UsuńBedzie dzis szablon? xDDD
Dziś nie, bo muszę zacząć Umbridge ;/
UsuńAle jutro tak xD
Ooo, Hermio...cośtam ;) A kiedy dodajesz?
Właśnie nie wiem kiedy. Myślałam, że się wyrobie w tym tygodniu, ale nie mam szans. Pracuję na okrągło, a jutro jeszcze jadę do Austrii i znowu nic nie dopiszę xD Myślę, że w przyszłym tygodniu... Chyba, że będę miała dużą wenę i dokończę nawet jutro (gdy wrócę z Austrii do Włoch).
UsuńJa tam nie wiem jak nazwac swoją miniaturkę.. Hermiodramat chyba xDD
HERMIODRAMAT <3
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńI już jestem. Przyznam, że mam dopiero dwie strony napisane, ale dziś nie dałam rady kontynuować niestety... Na środę chyba będzie Hermiodramat xD
UsuńJuż się nie mogę doczekać :D
UsuńProszę, oto mój adres: nicoledarula2011@onet.pl
UsuńUmiesz sobie gotowy i zalinkowany szablon załadować?
UsuńTo się okaże za chwilę xD ale myślę, ze chyba tak ;)
UsuńWysyłałaś ten szablon? Bo nie dotarł do mnie jeszcze xD
UsuńKurcze, to cholerstwo się nie chce wysłać, jak się załadowuje połowę, to mi się komputer wiesza. Wyślę Ci może lepiej wszystkie kolory, linki, a sama sobie poustawiasz.
UsuńCiekawe czemu tak wiesza od tego szablonu...
UsuńOk, to poustawiam sobie ;)
A tak w ogóle zapraszam na moją zjeeeeeebaaaaną miniaturkę. Tylko nie zaśnij przy czytaniu xDDDD Pzdro ;*** ♥
OdpowiedzUsuńkiedy bedzie o Dolorez???
OdpowiedzUsuńDoloreS* ;) W połowie listopada xD
UsuńŚwietna miniaturka, nie będę się rozpisywać. Chcę tylko dać znać, że przeczytałam i jestem oczarowana! :)
OdpowiedzUsuń~Pani M.
Bardzo mi miło! :)
UsuńGdy byłam mała, zawsze próbowałam sobie wyobrazić śpiącego Voldemorta. I za nic w świecie to nie wychodziło. Takie smutne.
OdpowiedzUsuńGdy byłam mała, zawsze próbowałam sobie wyobrazić śpiącego Voldemorta. I za nic w świecie to nie wychodziło. Takie smutne.
OdpowiedzUsuńJak to? XD Mam dla Ciebie genialną radę: spróbuj wyobrazić sobie Voldka na kiblu. Albo korzystającego z pisuaru. </3 Wtedy wyobrażenie śpiącego Voldemorta stanie się dziecinnie proste, wierz mi, sprawdzona metoda. XD
OdpowiedzUsuńO mój Boże, hhaa. To dopiero...
Usuń