poniedziałek, 9 września 2013

Saturedia

+18

~ muzyka ~

Ludzie zbiegli się do zrujnowanej przez pojedynek sali, ale jego już w niej nie było. Błyskawicznie chwycił szlochającą Bellatriks i deportował się. Zimny podmuch wiatru towarzyszył im przez całą drogę, choć cisza, która panowała w tym czarnym, pełnym rozrywającego ciśnienia pęcherzu była nieznośna; nasączywszy sobą ciała lecącej w nieodkrytym mroku dwójki, wibrowała natarczywie. Jednak Lord Voldemort był nieugięty. Przymknął oczy, jednocześnie ściskając ramię swej sługi wystarczająco mocno, aby nie upuścić jej w nieprzeniknioną, doskonale czarną pustkę.
Teleportacja trwała jakoś nieprzyzwoicie długo. W pewnej chwili coś go zaniepokoiło, jednak nie na tyle, aby otworzyć oczy i uczynić cokolwiek za sprawą swej nieocenionej różdżki. Kilka chwil później wypełniony mrokiem i ciszą pęcherz pękł, a dwójka czarowników pojawiła się na miejscu, choć nie tam, gdzie planowali.
Voldemort przycupnął z gracją na dużym, płaskim, rozgrzanym przez pieszczotliwe promienie słońca głazie. Bellatriks natomiast upadła w nieładzie na piaszczysto-kamienistym brzegu morza. Spienione fale ciepłej, słonawej wody okryły kobietę ulotną kołderką, mocząc jej czarną, poszarpaną szatę i splątane włosy. Z wrzaskiem poderwała się na nogi, usiłując uniknąć kolejnych fal. Voldemort obserwował w milczeniu, jak suszy za pomocą różdżki szatę i przeklina pod nosem. Czasami wydawała mu się tak niesamowicie infantylna, że po prostu nie mógł na nią patrzeć. Jedynie wierność, szaleństwo i nadzwyczajna magiczna moc sprawiały, że darzył ją zaufaniem. Jednak teraz niechęć przepełniła już i tak zimne z nienawiści serce Czarnego Pana, który zacisnął długie palce na skrzyżowanych na piersiach przedramionach.
Bellatriks zaś stanęła już stabilnie na nogach i wyrzuciła z siebie z ogromnym trudem:
— Och, panie mój… Gdzie my jesteśmy?
Przez głowę Lorda Voldemorta również przemknęło to samo pytanie. Rozejrzał się dramatycznie dookoła, usiłując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek był w tym miejscu, jednak nie wyglądało ono jak te, które odwiedzał na Ziemi. Wszystko było jak… z innego świata. Wysokie niebo bez choćby jednej chmurki, różowawe, z perłową poświatą. Wydawało mu się, że słońca właśnie zachodzi; uparcie falujące morze lśniło w promieniach niewidocznej gwiazdy, do tego nie kończyło się na horyzoncie, tylko podwijało się ku górze, tworząc swego rodzaju wodospad.
— Chodźmy. Z czasem się tego dowiemy — oświadczył.
Ruszył do przodu, aby znaleźć się jak najdalej od słonecznego brzegu morza. Pierwszy raz od bardzo wielu lat poczuł całkowitą dezorientacji, choć nigdy by tego nie przyznał ani Bellatriks, ani innym. Był nieomylny. Idealny. Nikt nie był doskonalszy od niego, dlatego nawet to nieprzychylne położenie nie stanowiło dlań problemu. Znaleźli się w tym przedziwnym miejscu z niewiadomo jakich powodów, ale nie był to żaden kłopot. Czarny Pan pozna tę tajemnicę, wróci do normalnego świata, gdzie jest władcą, i ukończy swą misję. Tylko czas był jego przeciwnikiem, lecz Lord Voldemort miał już plany. W głębi serca czuł się zwycięzcą, a ten niespodziewany zwrot akcji nie mógł mu przeszkodzić, wręcz przeciwnie. To idealna okazja, aby nauczyć się czegoś nowego.

Szli przed siebie przez kilka, może kilkanaście minut. Im bardziej oddalali się od morza, tym mniej czuli się sobą. Bellatriks biegła za swym umiłowanym panem, co jakiś czas zerkając na jego plecy, a w jej sercu rosła tęsknota. Od kiedy pojawili się w tej podejrzanej krainie, czuła niepohamowany pociąg do Lorda Voldemorta. Wcześniej nie było dnia, by o nim nie myślała, lecz potrafiła to w sobie przezwyciężyć, stłamsić, zablokować… A teraz wiedziała, że nie będzie potrafiła skupić się na czymkolwiek innym, dopóki nie otrzyma tego, czego pragnie. Ta kraina nie działała na nią najlepiej. Czuć było tu coś magicznego, jednak nie były to czary, które znała.
Voldemort zaś pruł uparcie przed siebie, myśląc gorączkowo. Pierwszy raz w swym długim, pełnym przygód życiu samotność zaczęła mu doskwierać. Poczuł niechciane pragnienie obecności innych śmiertelników. Niepokoiła go ta nieskalana, dziewicza natura, nieposzlakowana ludzką stopą polna droga, wyraźnie prowadząca go w jakimś określonym kierunku. Zatrzymał się gwałtownie, aby chwilę powęszyć niczym wyszkolony pies pasterski poszukujący zaginionej owieczki. Kraina bardzo przypominająca ziemską, ale po dłuższym obejrzeniu różniła się od każdego miejsca na świecie. Kiedy Czarny Pan rozejrzał się bacznie dookoła, stwierdził, że otaczają ich tylko i wyłącznie łąki z roślinami tak odmiennymi od tych, które znał, że przeszedł mu przez plecy szybki, zimny dreszcz. Poczuł się bezsilny i nieporadny jak dziecko, które zgubiło się gdzieś w obcym mieście, a teraz rozpaczliwie szukało swej matki. Wyciągnął szybko różdżkę i rzucił Zaklęcie Czterech Stron Świata. Na próżno. Różdżka obróciła mu się w dłoni i stanęła całkiem pionowo, równie bezsilna jak jej właściciel.

Bellatriks również przystanęła, dysząc ciężko nie tyle ze zmęczenia, co psychicznego wyczerpania. Walka doszczętnie ją wykończyła, do tego ta nagła niechciana podróż do niesamowitej krainy… Musiała przyznać: znaleźli się w niezwykle pięknym, tajemniczym i czarodziejskim miejscu, jednak było tu coś, co wywoływało w duszy niepokój. Życie Bellatriks wypełnione było męką, szaleństwem, zniszczeniem, potężnymi eksplozjami, mrokiem i wiecznym rozdrażnieniem. Pierwszy raz znalazła się w miejscu, które koiło jej boleśnie skołatane nerwy. Ta cisza… Delikatny powiew ciepłego, wczesnojesiennego wiatru, do tego zapach pylących ziół. I ten dochodzący niewiadomo skąd blask słońca. Subtelny, pozbawiony zbędnej nachalności, lecz wystarczająco wyraźny, aby polna droga jaśniała bielą. Trudno było stwierdzić, jaka jest właściwie pora dnia, gdyż wszystko było jednakowo oświetlone. Ani jednej skazy na niebie. I ten klimat… Lestrange poczuła się tak wolna, jak jeszcze nigdy dotąd. A wiedziała, czym jest smak niewoli. Przez tyle lat przetrzymywano ją w Azkabanie, więc pamiętała, jak bardzo nadzór dementorów nadszarpnął jej zdrowie, lecz także miała na uwadze radość, jakiej doznała, kiedy pierwszy raz przekroczyła progi więzienia, aby stać się nareszcie wolna.
Wysokie zeschłe trawy poruszane ciepłym wiatrem wydzielały słodki, delikatny zapach, który mącił zmysły czarownicy. Była zachwycona tym, że znalazła się sam na sam ze swym umiłowanym panem. Nareszcie łączyło ich coś, czym nie musiała się dzielić z innymi śmierciożercami! Spoglądała na niego co jakiś czas, jednak ten nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nadal węszył z nadzieją, że uchwyci jakiś ludzki aromat. Myślał, że skupiając się na tym, uda mu się przezwyciężyć ciężki, odurzający klimat, jednak w momencie, gdy usiłował sobie pomóc, szkodził jeszcze bardziej. Kilkakrotnie odetchnął głębiej, aby dostarczyć organizmowi ożywiającego mózg tlenu, spuścił też na moment głowę i zamknął oczy. Musiał odciąć się od piękna krainy, od wszystkich rozpraszających go zapachów, od woni Bellatriks, od jej obecności… Przez chwilę nawet wydawało mu się, że coś zawirowało mu w głowie. Natychmiast rozwarł powieki, aby oddalić od siebie tę słabość.
— Co robimy, mój panie? — zapytała ostrożnie Bellatriks, oddalając się od niego na wszelki wypadek.
Już wielokrotnie była karana za zbyt wylewnie okazywane swemu mistrzowi uczucia, choć były to zaledwie ledwo wyczuwalne muśnięcia, zbyt śmiałe słowa lub nawet przypadkowe zbliżenie się do niego.
Voldemort spojrzał na nią z ukosa.
— Żadne czary, które mogą pomóc mi zlokalizować nasze położenie, nie działają — odpowiedział ostro. — Jedyne, co nam pozostało, to piesza wędrówka. Gdybym zdecydował się na lot, mógłbym przeoczyć jakieś szczegóły.
Ruszył na przód z jeszcze większą energią i stanowczością, nie patrząc już na wierną sługę, która pobiegła za nim ze swą zwyczajną uległością. Była bardzo silną i samowystarczalną kobietą, lecz gdy w pobliżu pojawiał się Czarny Pan, całkowicie traciła dla niego głowę.

Błąkali się tak jeszcze przez jakąś godzinę, a polna droga ciągnęła się im i ciągnęła… Na horyzoncie zaczęły pojawiać się swego rodzaju zarośla, a nawet niskie drzewa. Czyżby zbliżali się do jakiegoś lasu?
Czarny Pan nagle przyspieszył i uniósł głowę, jakby coś wypatrzył. Bellatriks również spięła się w sobie, wypatrując jakiegoś śmiertelnika. Jednak Voldemort wskazał jej długim, kościstym palcem jakiś drewniany znak. Momentalnie się pod nim znaleźli, usiłując odczytać zapisane informacje.
— Panie mój, nie rozumiem z tego ani słowa — wyszeptała Lestrange i zacisnęła brudne dłonie w pięści.
— Ja również — mruknął Voldemort, wpatrując się uparcie w drewnianą powierzchnię strzałki wskazującej na zachód.
Musiał przyznać to sam przed sobą: nie znał wszystkich języków świata. Nie był nieomylny. Jedyne, co mu pozostało, to udać się w kierunku, który wskazywała drewniana strzałka. Przedziwne, czarne, nieco wytarte już znaki na nieheblowanej desce nic mu nie mówiły. Mało tego, nie przypominały alfabetu żadnego narodu, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia. Westchnął bezgłośnie i odwrócił się do Bellatriks. Jej twarzy wyrażała bezgraniczne oddanie, a ona sama patrzyła na niego pytającym wzrokiem, oczekując na jakieś wskazówki i wyjaśnienia. Dlatego dodał:
— Wydaje mi się, choć może to zabrzmi absurdalnie, że podczas teleportacji przeniosło nas do jakiegoś innego świata.
— Oczywiście, ale… Dlaczego tak się stało?
Lord Voldemort spojrzał na nią w taki sposób, że natychmiast zrozumiała. Nie musiał jej tłumaczyć. Tylko jedna osoba była tak zdesperowana i przepełniona palącą nienawiścią, aby jakoś ingerować w plany samego Czarnego Pana.
Dumbledore.
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymieniać ruszył na zachód, tam, gdzie wskazywała drewniana strzałka. Starał się być nieczuły na piękno tajemniczej krainy, która powoli, lecz skutecznie uwodziła go swą magią, delikatną, drapieżną atmosferą i subtelnie władczą naturą. Musiał działać.

Tylko jak ten głupiec, ten… krzywonosy starzec wysłał ich tutaj? Przecież nie był aż tak potężnym czarodziejem! Musiał się dowiedzieć, co to za ogromna siła, która przeniosła go w to miejsce. Zdało mu się ono okrutnie pięknym więzieniem, z którego nie było ucieczki. Musiał się wszystkiego dowiedzieć, a potem nauczyć się, jak używać tych czarów. 


Nagle na horyzoncie zaczęły pojawiać się zarysy jakichś budynków. Czarny Pan momentalnie się wyprostował i ruszył w ich stronę niczym myśliwski pies, czując w sercu niewytłumaczalnie dzikie podniecenie. Bellatriks również to zauważyła. Delikatne wzniesienie pokryte było żółtozieloną trawą mieszającą się z ciemnymi skałami i gęstymi koronami niskich drzew, a pomiędzy tym wszystkim dziesiątki niewielkich, drewnianych, pokrytych strzechą domów. Szeroka polna droga dzieliła miasteczko na dwie części, lecz po obu stronach znajdowało się gęste skupisko chat. Na samym szczycie zaś górowała dumnie całkiem spora, kamienna świątynia lub inna ważna budowla ze złotą kulą pokrytą wzorami na drewnianym dachu. Voldemort zwolnił nieco, rozglądając się ostrożnie dookoła; Bellatriks uczyniła to samo. Kwatery wyglądały niby normalnie, jak w zwykłej średniowiecznej wiosce, które Lestrange oglądała w książkach jeszcze za czasów młodości, jednak coś było w nich takiego… nieziemskiego. Panował tu niesamowity spokój, mimo że Czarny Pan wyczuł obecność mieszkańców. Znów zaczął węszyć, jednak nie było to potrzebne. Kiedy tylko przekroczyli drewniane bramy wioski, ludzie zaczęli wychodzić z domostw, aby się im przyjrzeć. Najwyraźniej wizyty cudzoziemców należały tu do rzadkości.
Ale co to byli za ludzie!
Kobiety w długich, bogato zdobionych szatach, z zaplecionymi, sięgającymi ziemi włosami, o dłoniach obleczonych w złoto, perły i drogie kamienie, mężczyźni zaś ubrani w przedziwne, lniane, różnokolorowe spodnie ciasno opinające kostki i łydki, bardzo luźne w kroku, do tego dopasowane mieli ciasne, skórzane, wyszywane złotą lub srebrną nicią oraz zdobione szmaragdami i rubinami tuniki; brody i włosy sięgały im pasa, jeśli byli już starsi, młodzieńcy zaś pozbawieni byli ostatniego włoska na twarzy. Nie mieli nawet brwi. Wszyscy powitali gości boso, z brudnymi stopami i dłońmi, jakby oderwano ich od pracy. Voldemort bardzo się zdziwił, jednak jego twarz pozostała niewzruszona. Nikt nie spoglądał na niego z przerażeniem, desperacją czy nawet z oszołomieniem. Wszyscy wydawali się mile zaskoczeni wizytą zbłąkanych gości, uśmiechali się do nich przyjaźnie, jakby zapraszali ich do wnętrza swoich ubogich domów. Nie pasowali do tego miejsca. Wyglądali jak dostojna, pełna blasku szlachta w wiejskim barłogu. Ich majestat, sposób poruszania się i wykwintne odzienie nie pasowały do tego prostego, pełnego pyłu i polnych kwiatów miejsca. Bellatriks uniosła wysoko brwi, a jej usta rozchyliły się bezwiednie, ukazując żółtawe, w wielu miejscach zepsute zęby. Zbliżyła się maksymalnie do swojego pana i z radosnym zaskoczeniem zauważyła, że ten nie zareagował na to gwałtownie, wręcz przeciwnie. Odwrócił w jej stronę głowę, oczekując, aż pierwsza się odezwie. Zachęcona jego zachowaniem Bella natychmiast przemówiła szeptem:
— Czy oni się uśmiechają, mój panie? Nie wiedzą, kim jesteś?
Wielkie, szkarłatne oczy Lorda Voldemorta rozjarzyły się groźnie, kiedy jeszcze raz ogarnął wzrokiem zgromadzonych na niewielkim, polnym placu mieszkańców wioski. Ani jedna osoba nie spojrzała na nich w sposób nieprzychylny lub srogi, wręcz przeciwnie. Zdawali się być niesamowicie sympatyczni.
— Najwyraźniej nie — odparł. — Z pewnością nie mówią też po angielsku. Ale nie szkodzi. Ja jestem tu czarodziejem i zawładnę tą krainą, jeśli będzie taka potrzeba.
Zwolnił i już otwierał usta, aby przemówić, kiedy w wiosce rozległ się donośny, męski, lecz delikatny głos płynący z gardła młodego, co najwyżej trzydziestoletniego człowieka odzianego w fioletowo-złotą szatę, z rudą, krótką brodą i jasnymi, rzadkimi włosami. Przemówił płynną, lecz bardzo miękką, wyraźnie wyuczoną angielszczyzną:
— Witam w Saturedii, mam nadzieję, że podróż minęła wam bez zbędnych trudów.
Voldemort zmrużył oczy, patrząc na otwartego, bezpośredniego młokosa. Miał ochotę prychnąć, ale uznał, że byłoby to zbyt prostackie.
— Jesteś… hmm… szamanem w tej wiosce? — zapytał cicho i poczuł, jak Bellatriks staje po jego prawej stronie.
Czuł lekkie falowanie jej poszarpanej, czarnej szaty i dotyk długich, ciemnych włosów. Jednak nie zerknął na nią nawet kątem oka. Wpatrywał się tylko uparcie w jasnowłosego młodzieńca o rumianych policzkach, który właśnie wystąpił z uśmiechającego się wytrwale tłumu, rozkładając ramiona w geście powitania. Z tych ludzi biło coś takiego, co sprawiało, że Voldemort nie spinał się jak gotowy do skoku wąż; jego chłód powstrzymał mężczyznę przed bardziej wylewnym powitaniem. Gdyby nie to, z całą pewnością uściskałby go serdecznie, ucałowałby Bellatriks w oba policzki i zaprosił do wspólnego wieczornego biesiadowania. Szybko jednak ocenił sytuację i stwierdził, że lepiej nie ryzykować. Poza tym nieco przerażała go tajemnicza powierzchowność niesamowitego gościa, jego przedziwna, nienaturalnie blada, płaska, wężowa twarz, długie jak nogi pająka palce zakończone ostrymi, szarymi pazurami… No i ta, nie bójmy się powiedzieć, brzydka kobieta. Rozczochrane, ciemne włosy, zepsute zęby, zniszczona, zakurzona szata, do tego te okropnie brudne dłonie. Niemniej jednak musiał przyznać: oboje wydawali się tak nieprzychylni, źli i skryci, że pasowali do siebie idealnie. Nawet byli w podobny sposób odpychający. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Odpowiedział Czarnemu Panu, uśmiechając się do niego przyjaźnie:
— Raczej nie. Jestem bardziej kimś w rodzaju… tłumacza, jak to wy nazywacie. W Saturedii mówimy zupełnie innym językiem.
— Zauważyłem — stwierdził krótko Voldemort i z niepokojem zauważył, że nie czuje pokusy skrzywdzenia tych ludzi. Był nie jak on.
Wręcz przeciwnie. Chciał się od nich dowiedzieć wszystkiego o miejscu, w którym się znajdują. Pilnie obserwował jasnowłosego mężczyznę, który wskazał im ręką na jedną z większych i solidniej zbudowanych chat, do której ich poprowadził. A oni ruszyli za nim jak uczniowie za nauczycielem.
Wnętrze urządzone było jak zwyczajny wiejski dom, których mnóstwo na Ziemi. Jedna wielka izba z długim drewnianym stołem, kilka prostych krzeseł, jakieś łóżko w kącie… Nic niesamowitego. Gospodarz usiadł w wysłużonym fotelu i wskazał gościom dwa najbliżej stojące stołki, sam zaś ponownie przemówił:
— Nazywam się Uri-Walwan-Kilian-Sebbus. Nie jesteście pierwszymi, którzy przybywają z Ziemi do naszego wymiaru.
Voldemort uniósł brwi.
— Wymiaru? — powtórzył. — Sądziłem, że ktoś nam nieprzychylny przeniósł nas raczej na inną planetę. To byłoby bardziej możliwe.
Urwał, ponieważ w tym samym momencie klapa na samym środku izby, której uprzednio nie zauważył, uniosła się z trzaskiem, a z piwnicy wyłoniła się jakaś piękna, filigranowa dziewczyna z długim, kruczoczarnym warkoczem. Mogła mieć najwyżej siedemnaście lat (o ile liczą tutaj czas w latach). Powitała milcząco swych gości, kłaniając się nieznacznie, po czym zatrzasnęła drewnianą, nieheblowaną pokrywę i podeszła do młodego mężczyzny, który objął ją ramieniem i dodał:
— Poznajcie moją żonę, Umę-Wiwinę-Ksymenę-Saturę.
Zwrócił się do niej w jakimś śpiewnym, lecz bardzo nienaturalnie brzmiącym języku, ta odpowiedziała mu coś, kiwając posłusznie głową i odeszła do drewnianych szafek stojących w kącie. Czarny Pan wciąż nie mógł przyzwyczaić się do nowych uczuć, które w nim zapłonęły. Pierwszy raz w życiu miał styczność z jakimikolwiek uczuciami różniącymi się od tych negatywnych. Uprzejma ciekawość, która się w nim zrodziła… Przeraziła go. Mimowolnie się skrzywił, wpatrzony w drewnianą podłogę, jednak Uri-Walwan-Kilian-Sebbus był zbyt zajęty konwersacją z żoną, aby mógł to zauważyć. Tylko Bellatriks spostrzegła zmiany w obliczu swego ukochanego pana. Ona również odczuła przedziwną, nienaturalną atmosferę tego miejsca, lecz nie miała pojęcia, co właśnie działo się w duszy Lorda Voldemorta. Była również przerażona perspektywą tej niespodziewanej podróży do innego wymiaru — jej umysł nie potrafił tego ogarnąć. Tymczasem pan domu zaproponował:
— Co powiecie na kolację dziś wieczorem?

*

Okazało się, że żaden z mieszkańców Saturedii nie miał pojęcia o wojnie, która wybuchła w Anglii, mało tego, nikt nie słyszał o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, o śmierciożercach, Hogwarcie, mugolach, potężnym czarodzieju o imieniu Albus Dumbledore ani nawet o Wielkiej Brytanii. Co jeszcze dziwniejsze, wszyscy wydawali się znać ich ziemskie zwyczaje, a sami zachowywali się jak najzwyklejsi ludzie, których ktoś wyrwał z jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu i miejsca na świecie. Byli całkiem normalni.
Lord Voldemort starał się udowodnić, że jest najgroźniejszym czarownikiem świata, jednak jakaś nieodgadniona siła go blokowała. Zauważył również, że nie mógł używać tutaj niektórych zaklęć, a konkretniej tych niedozwolonych. Czarna magia, którą przesiąkło jego ciało, nie potrafiła się uwolnić, jakby coś ją krępowało. Musiał jak najszybciej wrócić na Ziemię.

Saturedia bardzo spodobała się Bellatriks. Niesamowicie odpowiadało jej to, w jaki sposób wszyscy obchodzą się z nią, jak kobiety ją traktują i przede wszystkim to, jak zachowywał się Czarny Pan. Nie utracił swego charakteru i siły, lecz był wobec niej jakiś taki… bardziej przyjazny. Wciąż chłodny i pociągający, choć bardziej dostępny. Natychmiast wyczuła tu swoją szansę.


Uri-Walwan-Kilian-Sebbus zaprowadził ich pierwszego wieczora do wielkiej chaty znajdującej się w centrum wioski, gdzie zbierali się nocami mężczyźni i kobiety, aby pić i bawić się do rana. Okazało się, że mieszkańcy Saturedii lubią alkohol i dobre jadło tak samo, jak ludzie na Ziemi. Karczma, do której goście zostali wprowadzeni, wyglądała tak samo, jak zwyczajny pub, w którym Czarny Pan bywał prawie pięćdziesiąt lat temu. Zwyczajne drewniane ławy, na których siedziało pospólstwo, długie, szerokie stoły, na których stały różne pieczone potrawy i kufle wypełnione trunkiem. Strój mieszkańców wciąż niesamowicie dziwił nie tylko Bellatriks, ale i samego Lorda Voldemorta, którzy dopiero wieczorem dowiedzieli się od jasnowłosego przewodnika, dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej:
— Dla nas złoto i drogie kamienie nie mają żadnej wartości. U nas w cenie jest mięso i inne produkty. Zazwyczaj żywimy się owocami, warzywami, które wyhodujemy… Kilka lat temu udało nam się przejąć magiczne nasiona, z których wyrastają złote rośliny. Z ich ziaren pieczemy… Wy na to chyba mówicie chleb.
— Kilka lat temu? — zdziwiła się Bellatriks, patrząc znacząco na Czarnego Pana.
On jednak nie wykazywał zbytniego zainteresowania nie tylko rozmową, lecz także i pobytem w drewnianej karczmie. Uri-Walwan-Kilian-Sebbus jednak zaśmiał się cicho i odparł:
— Och, u nas rok trwa tysiąc osiemdziesiąt trzy dni. Nasze nawyki chyba nie różnią się tak bardzo od waszych, sądzę, że nasze gatunki muszą być spokrewnione, ponieważ nie wydaje mi się, abyśmy byli przystosowani do klimatu, który tu panuje. Nie potrafimy walczyć z potwornymi stworzeniami, które zamieszkują lasy. To dzięki nim z tak wielkim trudem zdobywamy pokarm. Możemy spożywać tylko ich mięso, do tego rozrywają mieszkańców Saturedii na strzępy, kiedy tylko któryś z nich wejdzie do lasu… Oczywiście nie każdy jest tak niebezpieczny.
Bellatriks przestała zwracać uwagę na swego rozmówcę. Uniosła swój kielich wypełniony cierpkim, mocnym piwem i wypiła całkiem spory łyk. Czarny Pan natomiast niesamowicie się tym zainteresował. Zwrócił swój gorący, mocny wzrok szkarłatnych, przerażających oczu na jasnowłosego młodzieńca i zapytał z naciskiem:
— Czy istnieją inne krainy poza waszą wioską?
— Ależ oczywiście, jestem tego pewien, choć jeszcze nigdy nikogo tutaj nie widziałem — odparł i nagle spoważniał, widząc surowy wzrok Lorda Voldemorta. Spojrzał na chwilę na swe wielkie, nagie stopy, po czym dodał: — Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, możesz udać się w góry, które zamieszkuje pewien pustelnik o imieniu Hegezyp. Jest Ziemianinem, to pewne, choć… choć nie do końca jestem przekonany, że on naprawdę istnieje. Ale możecie spróbować…
— Natychmiast opowiedz, jak dostać się do jego siedziby — rozkazał Czarny Pan, zaś Uri-Walwan-Kilian-Sebbus pierwszy raz od jego pojawienia się w Saturedii odczuł nieprzyjemny, chłodny dreszcz biegnący po kościstym grzbiecie. Posmutniał nieco, widząc zapał w oczach Voldemorta, gdyż znał brutalne realia. Westchnął ciężko, zanim odparł:
— To niestety nie jest takie proste. Starzec żyje w Górach Celsus, gdzie niesamowicie trudno jest się dostać. Kiedy wioska zniknie wam z oczu, dotrzecie do bardzo spokojnego Lasu Arbor. Lecz nie dajcie się temu zwieść. Bory szybko zmienią się w łąki, a one w mokradła. Dotrzecie do Jezior Gramen. Następnie natkniecie się na pustynię, która będzie ciągła się wam tak długo, jak sama zechce. To ona przeważnie zabija podróżników. Za dnia morderczy upał, nocą — nieludzki mróz. Kiedy uda się wam ujść z życiem, dotrzecie do kolejnego lasu, jednak tam czekają was cuda, które każdy opisuje inaczej. Tam nie musicie się już niczego obawiać. Szybko ujrzycie ośnieżone szczyty gór, które podobno zamieszkuje Hegezyp. To mędrzec, który odpowie na każde twoje pytanie, jednak szanse, że dotrzecie do Gór Celsus żywi, są znikome.
Lord Voldemort obrzucił młokosa pogardliwym spojrzeniem, jednak nie zamierzał wdawać się z nim w spory. Nawet nie odpowiedział na jego dramatyczny opis, tylko powstał, pozostawiając nietknięty dzban z okropnym trunkiem, i chwycił Bellatriks mocno za ramię. Ta oblała się gorzkim piwem, ale nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie. Odrzuciła od siebie mosiądz i podążyła za swym ukochanym panem, który prędko opuścił karczmę pełną śmiechów, gwaru rozmów i szczęków pucharów.
Co on tam w ogóle robił?
Kiedy tylko zatrzasnął za sobą wysokie, skrzypiące, nieheblowane drzwi, od razu poczuł się lepiej. Zupełnie jak dawniej. Zrzucił z barków ten nieprzyjemny, ludzki ciężar, dzięki czemu mógł działać dalej. Ta kraina coraz bardziej go przenikała. Fascynowała go. Dzięki tej z początku niechcianej, nieoczekiwanej podróży mógł się nauczyć czegoś pożytecznego. A on nigdy nie unikał wiedzy. Mało tego. Gardził nieróbstwem, lenistwem i stronieniem od podręczników. Wszystko to, co osiągnął w życiu, miał tylko dzięki sobie i nauce.
Bellatriks biegła za swym umiłowanym panem, co jakiś czas zerkając na jego plecy, a w jej sercu rosła tęsknota. Od kiedy pojawili się w tej podejrzanej krainie, czuła niepohamowany pociąg do Lorda Voldemorta. Wiedziała, że nie będzie potrafiła zatuszować swych grzesznych myśli. Ta kraina nie działała na nią najlepiej. Nie znała tych czarów i nie potrafiła ich opanować. Mało tego. Sam Czarny Pan nie potrafił odnaleźć się w Saturedii, mimo że była tylko zwykłą niepozorną wioską. Z jednej strony chciał ją dogłębnie poznać, lecz z drugiej pragnął natychmiast powrócić na Ziemię. Zanim jednak to miało nastąpić, musiał odnaleźć owego Hegezypa.

Zapadła ciemna i nieprzenikniona noc. Nie było czuć chłodu, który opisywał Uri-Walwan-Kilian-Sebbus, choć mrocząca zmysły magia dawała się im we znaki o wiele bardziej niż za dnia. Czarny Pan nie czuł zmęczenia, był przecież boskim księciem, który nie potrzebuje ni jadła, ni odpoczynku, aby poprawnie funkcjonować. Bellatriks natomiast szybko traciła energię. Potrzebowała snu, gdyż była zwykłą słabą śmiertelniczką. Pierwszy raz w swoim długim, pełnym przemocy i niesamowitości życiu Czarny Pan to zrozumiał.
Dotarli do lasu. Tylko tam mogli bezpiecznie się ukryć, aby przeczekać noc. Wydawałoby się, że łatwiej będzie im się poruszać właśnie w mroku, jednak potrzebowali doskonałej widoczności, aby nie zabłądzić w nieznanej krainie, gdzie nie działały prawie żadne czary. Czarny Pan mógł w tym momencie ruszać w podróż, jednak pierwszy raz przez myśl przemknęła mu Bellatriks. To, jak się czuła, nad czym rozmyślała… Jednak nie osłabł jeszcze na tyle, aby zapytać ją o samopoczucie. Raz czy dwa nawet zerknął na nią, lecz ta była zbyt zajęta wędrówką, aby zwrócić na to uwagę. Lord Voldemort rozkoszował się milczeniem. Rad był, że nie musiał słuchać jej irytującej paplaniny. Wspomnienie dawnej niechęci wciąż w nim żyło, lecz teraz pojawiło się coś jeszcze: szczera potrzeba jej obecności. Wystarczało mu, że po prostu szła u jego boku. Nigdy dotąd nie podejrzewał, że, będąc na zupełnie obcej planecie, w zupełnie obcej krainie, pomiędzy obcymi ludźmi, zatęskni za Starym Światem i jego mieszkańcami. 
Im bardziej zagłębiali się w las, tym większy, gęsty i bardziej nieprzenikniony mrok ogarniał ich ciała. Bellatriks była wykończona, jednak nie śmiała odezwać się ani słowem. Widziała, jak bardzo jej pan był zdeterminowany, aby odnaleźć właściwą drogę prowadzącą do źródła wiedzy, którym był starzec Hegezyp. Niebo było całkiem czarne, pozbawione blasku gwiazd, dlatego wędrowcy szli praktycznie po omacku, przyświecając sobie różdżkami. W borze panowała niemal idealna, kalecząca uszy cisza, której nie przerywał ani krzyk ptactwa, ani choćby powiew wiatru.
W końcu Voldemort zwrócił się do swej wyczerpanej bitwą i długą, męczącą wędrówką sługi:
— Tutaj zatrzymamy się aż do rana. Wyruszymy, kiedy tylko zacznie świtać. Przed nami długa droga.
Bellatriks z ulgą przyjęła ten rozkaz, a chłodny, wcale niekarcący głos Czarnego Pana brzmiał, jakby należał do kogoś innego. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo ludzka i słaba jak teraz. To było już ponad jej siły.

*

Nadszedł ranek, a wraz z nim bardzo przyjemna i ciepła pogoda. W Saturedii z całą pewnością nie było ani pór roku, ani miesięcy, które znali z Ziemi, jednak można byłoby powiedzieć, że temperatura wskazywała, że był to sam środek słonecznego, gorącego lata.
Bellatriks obudziła się niesamowicie obolała. Przez całą noc leżała na niewygodnej, twardej ziemi, a wystające z niej grube, suche, przypominające skałę korzenie drzew wpijały się jej nieprzyjemnie w każdą część ciała. Nie miała pojęcia, jakie zaklęcie miałoby pomóc się jej odprężyć. Kark również bolał ją nieznośnie, ale nie powiedziała ani słowa skargi, tylko przez chwilę krzywiła się okropnie. Odnalazła wzrokiem Czarnego Pana, który stał kilka kroków od niej, odwrócony doń plecami, rozmyślając zawzięcie. Kiedy tylko usłyszał, że Bella wstała, zerknął na nią.
— Wypoczęłaś? — zapytał cicho, patrząc, jak kobieta powoli zbliża się w jego stronę.
— Tak, panie mój, dziękuję.
Mogli ruszyć w dalszą podróż.
Lord Voldemort nie zamierzał marnować czasu. Musiał dotrzeć do starca najlepiej wieczorem lub następnego ranka, co oznaczało, że powinni wyruszyć natychmiast. Trochę niepokoiły go słowa tłumacza, który określił pustynię ciągnącą się tak długo, jak sama tego chce. Ale przecież był rozsądny. Pustynia była tylko pustynią, a on był ponad to. Czekała ich naprawdę ciężka, niesamowicie męcząca, pełna niebezpieczeństw podróż. Jednak dla Czarnego Pana nie istniała misja, której by nie wykonał. Był w końcu najlepszym na świecie i najbardziej niebezpiecznym czarnoksiężnikiem. Z użyciem magii czy bez — dokona tego.

Prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali, kiedy przedzierali się przez gęsty, pogrążony w ciszy las. Im bardziej zbliżali się do Gór Celsus, tym bardziej mieszały się ich osobowości, zacierały granice między ich prawdziwym ja a zachowaniem, do którego byli zmuszeni przez podejrzaną aurę otaczającą całą Saturedię.
Im dłużej szli, tym drzewa rosły rzadziej, coraz wyraźniej widać było różowe niebo, a także i łąki, o których wspominał Uri-Walwan-Kilian-Sebbus. Czarny Pan poczuł rozpierającą go potęgę. Pierwszy raz w życiu zaufał śmiertelnikowi, powierzył mu powodzenie swej misji i nie zawiódł się.
Łąki szybko zaczęły przeradzać się w bagniska. Ciepły zapach ziół, kwiatów i krzewów zaczął zmieniać się w swąd zgnilizny, fetor gorących, parujących jezior zalatujących słodką stęchlizną. Bellatriks natychmiast zakryła nos i usta dłońmi, patrząc na swego pana oczami pełnymi wyrzutów i rozpaczy. Była głodna i zmęczona niewyjaśnioną wędrówką do nieznanego miejsca. Pragnęła wrócić już na Ziemię. Tam może Czarny Pan traktował ją o wiele gorzej, ale przynajmniej wszystko było jasne. Nie musiała męczyć się ze zwykłymi fizycznymi niewygodami, a także z jeszcze bardziej dręczącą niewiedzą.
Jeziora Gramen były jeszcze bardziej niepokojące niż bagna, przez które musieli się przeprawić. Ich szaty stały się wilgotne od cuchnących oparów, a włosy Bellatriks jeszcze bardziej się pokręciły i skołtuniły. Stawy nie wydzielały już tego obrzydliwego, słodkawego swądu, jednak budził w wędrowcach niepokój. Cisza, całkowity brak wiatru, a także szybko ciemniejące niebo sprawiało, że zimne dreszcze raz po raz przebiegały po ich grzbietach. Czarny Pan jeszcze nie przywykł do tych ludzkich odruchów, przez co czuł do siebie wielką niechęć.
Lestrange zajrzała do jednego z jezior. Woda była całkiem czarna, nieporuszona choćby najlżejszym powiewem, do tego z całą pewnością nie nadawała się do picia.
— Nie patrz tam — skarcił ją Voldemort i pociągnął mocno za ramię. — Uri-Walwan-Kilian-Sebbus ostrzegał nas przed tym miejscem. Im szybciej dotrzemy do lasu, tym lepiej. Ruszaj się.
Jego głos zabrzmiał złowrogo i stanowczo, dlatego Bellatriks nie ośmieliła się powiedzieć ani słowa na temat jeziora, choć w duchu się z nim zgodziła. Podróż przez bagna wywołała w niej bardzo negatywne odczucia. Rezygnacja, niechęć do wszystkiego, znużenie, rozczarowanie… Z tym musiała się uporać nie tylko czarownica, lecz także i Czarny Pan. On jednak nie dawał tego po sobie poznać. Parł uparcie do przodu, mijając kolejne ogromne jeziora. Nawet nie starał się użyć magii. To była próba jego osobistej siły. Musiał przejść ją pomyślnie.

Nawet nie zauważyli, kiedy dotarli na pustynię. Niebo powoli jaśniało, a temperatura szybko rosła. Pierwsze kroki przez gorący piasek były męczarnią, jednak zarówno Bellatriks, jak i Lord Voldemort prędko do tego przywykli. To był ostatni etap ich podróży. Ostatni, lecz najcięższy. Wygrana była już na wyciągnięcie ręki, nie mogli się poddać. To świadczyłoby o ich słabości, a dla Czarnego Pana nie istniało nic bardziej hańbiącego. Nawet śmierć.
— Panie mój… panie… może lepiej byłoby użyć… użyć czarów…! — zawołała kobieta, przekrzykując ogłuszający szum nadchodzącej rychło burzy piaskowej.
Zasłoniła twarz przedramieniem, aby uchronić oczy, nos i usta przed maleńkimi, drażniącymi ziarenkami, jednak te natarczywie wdzierały się w najgłębsze zakątki szaty kobiety.
— Nie! Musimy to przetrwać bez magii! — ryknął, ale jego towarzyszka ledwo go dosłyszała.
Wysoka na kilkanaście metrów ściana piasku z powalającą prędkością zbliżała się w ich kierunku, ale nie poddali się. Przeżycie tego bez użycia magii faktycznie nie było możliwe. Czarny Pan uniósł różdżkę i wyczarował dookoła siebie i Bellatriks wielką świetlistą kulę zimnej, opływowej energii, w której niezmordowanie posuwali się naprzód. Nie mieli pojęcia, ile czasu zajęła im przeprawa przez pustynię, dopóki nie udało im się pokonać piaskowej burzy; każda sekunda zdawała się wlec w nieskończoność, każda minuta była niczym nieprzemierzona wieczność. Nie widzieli niczego poza nieznośną, ostrą szarością piasku, który ich otaczał. Całkowicie zapomnieli, że mogą trafić również na magiczne, przerażające kreatury mogące w jeden moment wydrzeć z nich życie.

Piasek opadł, kiedy tylko ich stopy dotknęły ziemi. Jakże przyjemnie było odetchnąć pełną piersią, poczuć trawę pod stopami… Ten krótki pas zieleni zdjął z ich barków przeogromny ciężar. Może nie byli wypoczęci i pełni siły fizycznej, lecz ich umysły przesiąkły świeżością natury, która na nowo ich otoczyła. Otrzepali swe poszarpane, brudne szaty z piasku i pyłu, unieśli głowy i wtedy to zobaczyli.


Stali na lekkim wzgórzu, z którego doskonale widać było wspaniałe skalne wrota tonące we mgle, a u ich stóp wił się mroczny, gęsty las. Noc zapadała szybko, niebo prędko ciemniało, a wciąż nie było widać żadnej planety czy gwiazdy. Musieli prędko znaleźć schronienie, oddalić się od pustyni, aby uniknąć kłopotów. Byli naprawdę blisko celu. Przynajmniej według słów tłumacza. 
Szli szybko, ślizgając się po wilgotnej, drobnej roślinności, marząc już tylko o odpoczynku. Bellatriks co chwilę zerkała na swego pana. Ośmieliła się już i wiedziała, że dopóki tu są, może porozmawiać z nim na każdy temat. Voldemort nie mógł jej tutaj skrzywdzić, chociaż ona ufała w jego lojalność i nigdy nie dopuściła do siebie myśli, że kiedykolwiek mógł być wobec niej zbyt brutalny. 
— Od kiedy przenieśliśmy się do tego miejsca, ani razu nie pomyślałam o bitwie i o przepowiedni — odezwała się cicho.
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać spojrzał na nią ostro, ale musiał przyznać jej rację. On również nie głowił się nad tym. Teraz ważniejsze było coś zupełnie innego. Powrót na Ziemię. Problem przepowiedni wydał mu się śmiesznie nieistotny. 
— Ja również — odparł krótko i przyspieszył.

Weszli między drzewa. Myśleli, że to po prostu zwyczajny las, jakich pełno na planecie, z której przybyli. Jednak im bardziej zagłębiali się w czarujący mrok, tym bardziej ich umysły przyćmiewała zimna, pełna mocy mgła.
Czarny Pan oddychał ciężko, kiedy przekraczał ogromne, wystające z twardej ziemi korzenie. Kaleczył sobie nagie stopy o ostre kamienie, jednak ból fizyczny był dla niego niczym. Jakby w ogóle nie istniał. Czuł wzrok Bellatriks na swoim karku, czuł, jak bardzo chciała, aby odwrócił się w jej stronę, zwrócił na nią uwagę. On również tego pragnął. Coś zalęgło się pod jego skórą i nieprzyjemnie drażniło, a wiedział, że jedno dłuższe spojrzenie w oczy Bellatriks by pomogło. Niesamowicie kusiły go jej oczy, w które nagle zapragnął zajrzeć, jednak z całych sił się powstrzymywał. Odciągał chwilę postoju, choć chciał nareszcie usiąść w spokoju, pogrążyć się w myślach… Obawiał się, że złamie swoje zasady, dlatego pragnął samotności. Poczuł na swym ramieniu muśnięcie włosów Bellatriks, kiedy go dogoniła, a po jego grzbiecie przebiegł przyjemny, drażniący dreszcz. Serce zabiło mu mocniej, jednak nie dał tego po sobie poznać.
Chwilę później zatrzymał się. Było już całkiem ciemno, tylko wątłe, zimne światła ich różdżek rozpraszały gęsty mrok puszczy. Odnaleźli całkiem wygodne miejsce, w którym mogli spędzić noc. Bellatriks usiadła w zagłębieniu, które tworzyły korzenie wielkiego, grubego drzewa, a później rozpaliła ogień. Ciepłe pomarańczowe płomienie trzaskały wesoło, rozpraszając przygnębiającą atmosferę. Czarny Pan zniknął w wysokich, przedziwnych cieniach tworzonych przez drzewa, Lestrange zaś wbiła wzrok w ogień. Jeszcze nigdy nie pragnęła tak obecności swego pana, jak w tej chwili. Wiedziała, że nie było to normalne pożądanie, gdyż nie potrafiła nad nim zapanować. A przecież w poskramianiu żądzy miała już spore doświadczenie. Obawiała się tego, co może się stać, kiedy Voldemort powróci do ogniska, lecz jednocześnie ciekawość zżerała ją od środka.

On natomiast oddalił się na chwilę, aby ochłonąć. Usiadł pod drzewem, wciąż mając na oku zamyśloną Bellatriks. Była brudna, rozczochrana, odziana w mocno już podniszczone szmaty, mało tego, chyba ogarnęło ją przygnębienie… Ale miała w sobie coś pociągającego. Nie piękną twarz, czarujące oczy czy idealne ciało. Nie. To było coś bijącego z jej wnętrza, czego dotąd nie dostrzegał. Saturedia otworzyła mu oczy na wiele detali. Na jego bezmyślność, ignorancję, groteskowy chłód… A może tylko wyeliminowała na krótki moment narcyzm, co od początku jego żywota było największą wadą?
Odetchnął głęboko, a tajemnicze powietrze zamroczyło mu umysł.

Powstał szybko, obszedł dookoła drzewo, pod którym siedziała czarownica i przysiadł tuż za nią, czując zapach jej włosów i słonawej skóry, słyszał nierówne bicie serca, widział napinający się w oczekiwaniu kark… Nie spostrzegła jego obecności, lecz poczuła, że ktoś ją obserwuje. Błyskawicznie odwróciła głowę, ale nie natknęła się na wroga. Ujrzała szkarłat oczu swego pana, jego połyskującą perłową poświatą wężową twarz… W tej chwili przestała myśleć. To był impuls. Nie do końca wiadomo, która ze stron to zainicjowała. Czy zrobił to Czarny Pan, czy może Bellatriks? Ich wargi złączyły się w łapczywym pocałunku, tak, jak Lestrange zawsze tego pragnęła. Poddała mu się całkowicie, widząc tylko ciemne wnętrze swych powiek, Voldemort natomiast chwycił mocno jej włosy, drugą ręką przyciągając to wątłe, słabe ciało do siebie. Czuł, jak ogarnia go dawno zapomniana gorączka, która nie miała nic wspólnego z płonącym tuż obok nich ogniem. Płomienie trawiły go od środka, a napięcie z każdą sekundą narastało. Odciągnął jej głowę do tyłu i zaczął całować chudą szyję. Szarpał i ssał ciepłą, słonawą skórę, rozkoszując się gorącą, pulsującą krwią biegnącą żyłami od serca do każdej najmniejszej części ciała, które pragnął posiąść. Teraz. W tym momencie. Dawniej starał się odciągnąć jak najdłużej tę chwilę, ale dzisiaj pragnął zrobić to jak najszybciej. Powalił Bellatriks na ziemię, a ona, nie wierząc we własne szczęście, oddała mu się cała. Robiła wszystko, czego od niej żądał przez te długie lata, a wszystko właśnie dla tej chwili. Przepowiednia, Dumbledore, Rudolf, ich niespodziewane pojawienie się tutaj przestało mieć znaczenie. Namiętność rosła szybko, zdecydowanie zbyt szybko, bo pragnęła delektować się tą chwilą, gdyż wiedziała, że kiedy będzie po wszystkim, ich życie wróci do normy. Znów będzie po prostu śmierciożercą, a Lord Voldemort — jej panem, którego będzie skrycie wielbić. 
Czarny Pan nie był w tej chwili najpotężniejszym czarnoksiężnikiem świata. Był tylko ogarniętym potężną żądzą mężczyzną, który pragnął tej kobiety. Tu i teraz. Zdarł z niej szatę tak prędko, jak tylko mógł, panując jednocześnie nad swoim ciałem. Nie, nie była to całkowita kontrola, raczej coś, co było wcześniej wyuczone, a organizm w tej chwili automatycznie do tego powracał. Nie odrywali od siebie ust, niemalże pochłaniając swoje wargi, zdejmując w szale namiętności ubrania, lgnąc do siebie ciałami, wykorzystując maksymalnie tę chwilę. Tak, jak się tylko dało.

Gdy połączyli się w miłosnym akcie uniesienia, Bellatriks wydała z siebie okrzyk, który Czarny Pan zdusił pocałunkiem. Był tak delikatny i namiętny, jak jeszcze nigdy, czego ciemnowłosa absolutnie się nie spodziewała. Tonęła w jego gorących pieszczotach, subtelnych uściskach, czułym dotyku… Wtuliła twarz w zagłębienie pomiędzy jego ramieniem a szyją, wdychając ciepłą woń zimnej, miękkiej i delikatnej niczym aksamit skóry, a jej pierś falowała szybko w nierównym, płytkim oddechu. Rozkoszowała się jego silnymi pieszczotami, bezwiednie wbijając paznokcie w te twarde, alabastrowo białe plecy. Nie czuła pod sobą nieprzyjemnych, szorstkich gałęzi i korzeni, na których leżała, tylko całym ciałem przeżywała rozkosz, którą jej dawał. Wspólnie spędzona noc zakończyła się miłosnym spełnieniem tych dwojga dziwnych, lecz niezwykle dopasowanych do siebie ludzi. Ciało Bellatriks krzyczało w ekstazie, w głowie Lorda Voldemorta huczało od nadmiaru emocji, usprawiedliwień, myśli… Jednak ten chaos szybko minął. Odprężony i pierwszy raz naprawdę spokojny, usnął u boku kobiety, która była w tym momencie nie tylko najszczęśliwszą osobą w Saturedii, ale i na całym świecie. We wszystkich wszechświatach i wymiarach.

*

Wstali skoro świt i udali się w dalszą podróż, nie odzywając się do siebie ani słowem. To, co się między nimi wydarzyło, nie tylko nimi wstrząsnęło, ale i spowodowało, że po prostu nie mogli przemówić. Bellatriks wciąż była w siódmym niebie, nadal wspominała wczorajszy wieczór, Czarny Pan zaś czuł wstyd. Złamał się. Okazał ludzką słabość, choć jego towarzyszka wciąż działała na jego zmysły. Postanowił dla odmiany skupić się na misji, którą musiał dziś zakończyć.
Poszukiwania Hegezypa okazały się łatwiejsze, niż się tego spodziewali. Kiedy tylko wydostali się z lasu i zaczęli wspinać się po ostrych skałach, ujrzeli dym uciekający z jednej z jaskiń. To było dziecinnie proste.
— Spójrz. — Voldemort wyciągnął swoje długie, kościste ramię i wskazał na wirujące szare tumany pary unoszące się zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich. — Jesteśmy już prawie u celu. Pospieszmy się.

Wspinali się bez końca, ignorując chłód, niewygody, zmęczenie, poranione do krwi stopy i dłonie… Wciąż jednak myśleli o tym, co wydarzyło się między nimi poprzedniej nocy. Czarny Pan zaczął się zastanawiać, co uczyni, kiedy powrócą do swojego świata. Bo przecież powrócą. Nie dopuszczał do siebie innej sytuacji. Bella była jego najwierniejszą sługą i zamordowanie jej nie wchodziło w grę, przynajmniej na razie. Ale to będzie całkowite pogwałcenie jego zasad! Zawsze, kiedy tylko kochał się z kobietą, po wszystkim pozbawiał ją życia. Nie przypuszczał, że pozwoli sobie na tę słabość z samą Bellatriks, która całym sercem, ciałem i duszą pragnęła tego, co się właśnie wydarzyło. Rozsądek podpowiadał mu jednak, aby odłożyć tę sprawę na później. Powinien skupić się tylko na powrocie na Ziemię.
Kiedy tylko wkroczyli niepewnie do jaskini, prosto w twarz buchnęły im gorące, ostre opary wydobywające się z ogromnego, pękatego kotła. Czarnemu Panu przywodził on na myśl ten, w którym odrodził się rok wcześniej. Dopiero w chwili, kiedy przyzwyczaili się do duchoty i parnoty panującej w środku, ujrzeli starca. Wyglądał na niezwykle sędziwego, choć pełnego energii mężczyznę. Jego długa, stalowoszara broda spleciona w niezliczone warkocze ciągnęła się po ziemi i zwisała nawet z niewielkiego klifu u stóp Lorda Voldemorta. Odziany był w fioletową, ongiś piękną szatę wyszywaną złotą i srebrną nicią, która nosiła obecnie ślady częstego używania. Nos miał wielki i garbaty, a czarne oczy skryte do połowy za krzaczastymi brwiami błyszczały. Doświadczenie i mądrość życiowa biły od niego potężną aurą. Spojrzał na swych gości przenikliwym wzrokiem, milcząc uparcie, jakby w oczekiwaniu, aż pierwsi się odezwą. Voldemort natychmiast to zrozumiał, bo przemówił:
— Nazywam się Lord Voldemort. W wiosce powiedziano nam, że jeśli chcemy usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania, w górach powinniśmy szukać Hegezypa.
Starzec zachichotał rubasznie. Gdy mówił, głos miał ochrypły i słaby, jakby rzadko się odzywał.
— I dobrze trafiliście. Nie jesteście tutejsi, prawda? Żyję tu już prawie siedemset lat, a jeszcze nigdy nie odwiedzili mnie tak dziwaczni wędrowcy. Usiądźcie przy ognisku i napijcie się ze mną.
Wskazał na otaczające palenisko skóry jakiegoś puchatego, sinego stwora i zaczął przygotowywać napoje. Szybko podał im dwa wielkie, miedziane kielichy wypełnione ostrym, pachnącym przyprawami trunkiem i obserwował, jak ostrożnie kosztują alkoholu.
— Co was tu sprowadza? — zapytał Hegezyp.
— Przebyliśmy ciężką drogę, więc powiem wprost — rzekł stanowczo Czarny Pan, bawiąc się pucharkiem. — Teleportując się, zjawiliśmy się w tym przedziwnym miejscu. Mieszkamy na…
— Na Ziemi, tak — przerwał mu starzec, patrząc spokojnie w jego niesamowite, napełniające się szybko irytacją szkarłatne oczy. Nie czuł lęku przed jego nienaturalnie białą twarzą ani przed złowróżbną aurą, którą roztaczał. Zbyt dobrze znał krainę, którą zamieszkiwał. — Doskonale znam to miejsca. Sam stamtąd pochodzę.
To stwierdzenie nieco zszokowało nie tylko Lorda Voldemorta, ale i Bellatriks, która wciąż nie myślała trzeźwo po ostatniej nocy. Nie przypuszczał, że tłumacz mówił prawdę. Utkwiła wzrok swych ciemnych, szeroko otwartych oczu w mieszkańcu jaskini i wsłuchała się w jego opowieść:
— Długo badałem Saturedię, kiedy byłem jeszcze młokosem. Bardzo pragnąłem znaleźć się w tym miejscu, choć wiedziałem, że to nie takie proste. Kiedy już mi się udało, dotarłem do Gór Celsus. Ledwo przeżyłem tę podróż. Zwodnicze bagna, śmiertelnie niebezpieczna pustynia… Zresztą sami doskonale wiecie, o czym mówię, skoro tutaj jesteście. Odkryłem, że każda kraina tutaj wpływa na osoby, które w niej przebywają. Żyję już tyle lat tylko dzięki oparom i mgłom, które otaczają te wzgórza. Będę żył wiecznie, jeśli nigdy nie opuszczę tego miejsca. Doskonale wiem, że ty również dążysz do nieśmiertelności. Jednak na Ziemi panują zupełnie inne zasady, których nie znam. Saturedia to niebezpieczna planeta. Tutaj natura może wszystko, a człowiek jest tylko pionkiem. Jesteśmy tu pasożytami, nad którymi panuje przyroda. Las, przez który przechodziliście, miesza umysły i wywołuje nieposkromione wręcz pożądanie. Bagna obciążają duszę smutkami i tak dalej…
Twarz Voldemorta była niewzruszona, kiedy zapytał:
— Doskonale. Ale my jesteśmy tutaj wbrew naszej woli. Natura nie będzie nade mną panować, jestem najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na Ziemi i w całym wszechświecie.
Starzec uśmiechnął się pobłażliwie, jakby przewidywał, że jego gość wybuchnie.
— Oczywiście. Ale to nie jest sytuacja bez wyjścia — dodał. — Nie jesteście jedyni. Przed wami i z całą pewnością po was będą zjawiać się tu ludzie. Nie do końca wiadomo, dlaczego Saturedia ściąga tutaj pewne osoby… Nie każdy może doświadczyć tej łaski.
— Łaski? – powtórzył Czarny Pan.  W takim razie nie chcę jej już więcej doświadczać. Ty wiesz, jak można się stąd wydostać. Powiedz nam.

Droga powrotna była już formalnością. Bellatriks patrzyła, jak Hegezyp przygotowuje w kotle jakąś tajemniczą cuchnącą miksturę, mrucząc pod nosem jakieś śpiewne, miękkie formułki. Voldemort przyglądał mu się z uwagą, krzyżując ręce na piersiach. Czuł niechęć do tego starca, lecz cieszył się, że już niedługo wróci na Ziemię i będzie mógł kontynuować swój idealny plan.
— Gotowe — oświadczył po dłuższej chwili Hegezyp, prostując się i wyłamując sobie z wyraźną lubością powykręcane przez czas, garbate palce. — Namaśćcie sobie tym czoła, a później teleportujcie się jak wtedy, zanim tutaj trafiliście.
Stary czarodziej wręczył im misę, a Voldemort i Bellatriks uczynili to, co im zalecił. Ostatni raz rzucili wzrokiem na mroczną, duszną jaskinię, lecz jedną nogą byli już na Ziemi. W domu. Chwycili się za ręce, a Czarny Pan teleportował się.

Znów wirowali dookoła własnej osi, choć ich ręce były złączone na dobre. Ciśnienie zdawało się rozrywać ich ciała, a cisza boleśnie wierciła im dziury w uszach. Wydawało się, że za chwilę wytryśnie z nich krew, ale nagle wszystko się skończyło. Upadli na błyszczącą, czarną, wypucowaną, granitową posadzkę. Czarny Pan natychmiast poderwał się na nogi. Poczuł, że ciężki, narzucający się wręcz klimat Saturedii po prostu zniknął. Byli na Ziemi, a dokładniej w piwnicach dworu Malfoyów. Właśnie o tym miejscu myśleli.
Voldemort poczuł przypływ energii i mocy. Na nowo był sobą.
Bellatriks z trudem podniosła się z podłogi. Drżała na całym ciele, ponieważ wiedziała, że czeka ją rozmowa ze swym panem. Patrzył na nią, jak poprawia i tak już zniszczoną szatę.
— To, co się wydarzyło, nie ma wpływu na stosunki między nami — rzekł.
— Nie jestem zaskoczona.
Kiedy tylko powrócił na Ziemię, odzyskał swą dawną stanowczość i przede wszystkim rozum. Już wiedział, co zrobić. A było to takie banalne, tak dziecinnie proste…
Wyciągnął z kieszeni różdżkę, wycelował nią bardzo dokładnie w niespodziewającą się niczego Bellatriks i rzekł:

 Obliviate.


~ koniec ~

Powiem szczerze, że jestem bardzo zawiedziona tą miniaturką.
Nie dość, że spóźniłam się bardzo z publikacją, to jeszcze wyszła mi taka… nijaka. Wybrałam zbyt długi temat, który nadaje się raczej na długie opowiadanie, niż na miniaturkę. Ale cóż, może w przyszłości Bellamort wyjdzie mi lepiej. Postanowiłam też, że nie będę już zapowiadała z góry terminu, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Dlatego pod koniec wrześnie, nie wiem na sto procent, kiedy, pojawi się miniaturka o Dolores Umbridge, o którą prosiliście. Mam już plan ramowy.
Jutro jadę do Warszawy, muszę sobie zrobić krótką przerwę od komputera ;)

Dedykacja dla Morrigan. :*
Tekst zbetowany.

75 komentarzy:

  1. Frozen, ty nas kiedyś dobijesz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! To dla mnie! Dziękuję :*

      Pomysł całkiem ciekawy, wyszło takie fantazy w świecie Pottera. Voldemort momentami był zbyt pobłażliwy, traktował Bellatriks jak równą sobie i wydaje mi się, że zdradzał zbyt wiele swoich myśli. I kurczę... jak dla mnie trochę za krótko. Lubię miniaturki, jednakże cały temat, pomysł... tutaj naprawdę przydałoby się nieco więcej pola do popisu. Więcej zastrzeżeń nie mam :D
      Podobało mi się, że przeniosłaś ich do innego świata i właściwie to stworzyłaś coś swojego.

      Nie mogę się doczekać opowiadania o Dolores. Kiedyś miałam genialną myśl, by opisać jej szkolne lata, jednakże umarła śmiercią naturalną, a ja odkryłam, że bardzo przyjemnie pisze mi się o bohaterach, którzy są mi w sumie obojętni (lub ich nie lubię - wtedy można znęcać się do woli). Teraz już nie wrócę do tej koncepcji, żeby nie było, że papuguję czy ściągam. Tylko pomysłu z Eileen Prince mi nie podkradnij :P

      Usuń
    2. Nom, temat ewidentnie zbyt obszerny jak na jedną część miniaturki. Ale cóż, ludzie popełniają błędy, mam nadzieję, że kolejny Bellamort będzie lepszy xD
      O tak, najlepsi są tacy, którzy są mało opisani przez Rowling. Wtedy można sobie samemu tylko dzięki swojemu opisowi polubić lub znielubić postać xD
      Haha, nie, spoko, powiem tak: miałam już wątek Eileen na jednym z moich blogów z fabułą, na DLR konkretnie, w zasadzie to miałam już chyba o każdym bohaterze, nie wszystko opublikowane (np. noszę się z zamiarem opisania Quirrella). Natomiast miniaturka Umbirdige nie będzie działa się w latach szkolnych, więc śmiało możesz pisać xD

      Usuń
  2. Kur. .. znów dałam się nabrać xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, nie no, dziś będzie. Albo jutro rano. Ale raczej dziś.

      Usuń
    2. Będzie dziś, ale na 100% :D

      Usuń
    3. Nie prawda, już jest <3

      Usuń
    4. Ciekawy pomysł, sama chyba bym na taki nie wpadła :P. Dużo opisów i opowiadanie dość specyficzne moim zdaniem. Trudno mi je w jakiś sposób ocenić, Ciekawe to chyba najlepsze określenie :)

      Usuń
    5. Fakt, jak niżej, chyba lepiej byłoby, gdybym to podzieliła na kilka części.

      Usuń
    6. Chyba tak, chociaż wydaje mi się, że to po prostu trudny temat dość jakby głupio to nie brzmiało ;). Raczej na długie opowiadanie, więc streścić w miniaturce to wyzwanie :D.

      Usuń
    7. Dokładnie, tak samo o tym myślałam. No, ale Umbridge będzie już krótsze i bardziej takie... zbite.

      Usuń
  3. niedługo czyli kiedy??
    zniecierpliwiona martusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jutro rano siadam i piszę. Niespodziewanie melanżyk mi wypadł ze starymi znajomymi, nie mogłam odpuścić.

      Usuń
    2. by ło tak od razy xD melanżyk awsze spoko ale napisałaś 9, a jest 13

      Usuń
    3. Ważne, że data zaklepana xD Nie no, nie ładnie się zachowałam, sorki ;) Ale spoko, uciekam teraz na siłownię, jak wrócę, to szybko kończę erotyk i wstawiam xD

      Usuń
    4. zum mnie źle, bo nie krutykujer ani nie mam żalu, ale mogłabyś się ciut sprężyć? mam straszną ochotę przeczytac

      Usuń
    5. Będzie dziś na 100-200%, jeszcze idę po koncercie umyć głowę i piszę xD

      Usuń
    6. frozi nie przeginasz czasem troszke??? napisz, ze bedzie za iesiąc i wstaw jutro będzie lepsza niespodzianka niż na odwrót. teraz mnie wnerwiłaś naprawde!!!

      Usuń
    7. Nie, dobra, już jest. Ale nie będę już daty określać, przynajmniej jeśli chodzi o miniaturki. Pod koniec września będzie Umbridge, paskudne, jadowite i obrzydliwe, aby Wam wynagrodzić czekanie na Bellamorta.

      Usuń
    8. szczerze? nie rzepada za Bellamort. podobało mi się,a le nie przeczytałam całego(nie znosze opisów), ale ogólnie wiem oco chodzi. Moze powinnac npisać to w kiolku(nwem tak 3_) cześciach? dobra nie jestem zachwycona miniaturką,a le podobała mie sie.
      Nie obraź się, ale spodziewałam się sotrzjszego sekxu xD
      martusiiaaaaa

      Usuń
    9. Hahaha, wiem, że po Sevmione będziecie mieć oczekiwania co do erotyku, ale byłam tak wykończona tym przepisywaniem, pisaniem na zamówienie... Musiałam odpocząć. Wróciłam z Warszawy i już mi lepiej, mam nadzieję, że Umbridge się Wam spodoba, aczkolwiek też będzie dużo opisów, z jej perspektywy oczywiście :D

      Usuń
  4. Zaczekamy się xDD Wreszcie mam czas na czytanie Twoich opowiadań :))
    No to widać, że jestem ,,zabiegana'' i Ty jeszcze masz czas na blogi? Podziwiać xDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * jesteś ,,zabiegana''.
      Kurdę, szybko piszę i robię błędy xDD

      Usuń
    2. Jezu, jestem umęczona! :D Masakra. To chyba przez tę siłownię.
      Haha, "mam czas", Bellamort miał być 9, a jest 15 :D No, ale dobra. Opublikowałam, jest nijakie i płytkie, ale mam nadzieję, że aż tak Was nie zawiodłam.

      Usuń
    3. Haha xD Ale musisz przyznać, że masz swoich wiernych fanów ;)) Pozazdrościć, prawda? xDD
      Nie, na pewno nas nie zawiodłaś, za chwilę zacznę czytać.

      A mam pytanie..miałaś tak, że w trakcie pisania opowiadania nie wiedziałaś co dalej napisać? Bo ja niestety mam tak często, przez co blokuję swoje powieści, bo np. napiszę z pięć, czy dziesięć rozdziałów, i nie mam pojęcia co dalej napisać...

      Usuń
    4. O tak, Czytelników mam genialnych <3
      Tak, ale ten techniczny problem, który w zasadzie ma każdy, kto pisze i się tym przejmuje, łatwo można rozwiązać planem ramowym. Tzn. jeśli piszę coś bardzo ważnego albo miniaturkę, czyli coś, co nie do końca mnie kręci (nie muszę przepadać za każdym tematem, na który piszę), to od razu piszę plan ramowy, nawet taki o. Byle jaki, byle był. To taki szkielet, który mi pomaga. No, chyba że tworzę coś, co uwielbiam, np. ff śmierciożercy. Do tego nie potrzebuję planów, choć czasem, jeśli chcę coś dopracować, to sobie takie coś robię i jest od razu wygodniej, polecam xD

      Usuń
  5. Z tym szkieletem to dobry pomysł, ale za cholercię nie mogę się skupić, szczególnie nad charakterami postaci. Np. chciałabym by jedna postać była tą dobrą, ale i jednocześnie złą. Tzn, by np. kochała drugą osobę, a ją krzywdziła. Trudne ukształtować taką postać. Przyznam, że próbowałam napisać długie opowiadanie o miłości itp. sadysta i zakochana w nim dziewczyna (nie pominę, że on tez ją kocha) xDD kurdę, mam jazdy, jeśli chodzi o pomysły xDD
    Pisałam takie opo i podchodziłam do poprawek z cztery razy i poległam...
    Spróbuję użyć tego szkieleta, może w koncu za którymś razem uda mi się cokolwiek napisać do końca. Dzięki za radę :)

    A, i czekam na napis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To żaden problem, Ty jesteś właścicielką i autorką opowiadania, możesz robić swoim postaciom, co tylko chcesz xD

      Usuń
    2. Tak, ale wkurzają mnie trolle. Nie raz już pisali jakieś bzdety xD Chociaż nie przejmuję się nimi, ale one psują trochę klimat.
      Spróbuję znowu napisać opowiadanie, ale na pewno nie miniaturki. Nie mam do tego głowy... Ty zadziwiająco wszystko zmieścisz w miniaturce, a ja bym musiała chyba na kilka części podzielić coś krótkiego xD Te Twoje opisy mnie ciekawią. Dobierasz fajne słowa, typowo z książek. pewnie dużo czytasz, a jak tak, to powiesz, co dokładnie? Może gdy będę czytała więcej ksiażek, to w jakiś sposób się podszkolę w pisaniu opowiadań xD nadzieja..
      A mam pytanie: mogłabym z Tobą porobić zdjęcia kiedyś? Może bedzie okazja xD

      Usuń
    3. Właśnie miniaturki mają tylko jedną wadę: za mało miejsca, aby rozwinąć temat. Bo jak to na już ponad 3 rozdziały, to się z tego robi króciutkie opowiadanie. Takie coś pomiędzy opowiadaniem z fabułą a miniaturką. Choć miniaturki są dobre do ćwiczenia jakichś tematów, opisów, itp.
      Pewnie tak :D

      Usuń
    4. Tak, można to nazwać wadą. Wiesz co? Podsunęłaś mi pomysł, będę pisała miniaturki, i może wtedy wyćwiczę się w pisaniu. Może nie będę aż tak dobra jak Ty, ale warto próbować xD
      A co do zdjęć, ja pozuję w masce pandy. Jestem amatorem, nie modelem xDD (Chyba by Ci to nie przeszkadzało, gdybym chciała z Tobą porobić zdjecia, że tylko ja w mojej masce xD)
      Kurdę, pomyślisz, ze jestem jakaś dziwna, hehe
      ♥ pozdrawiam

      Usuń
    5. Nie, nie jesteś dziwna heheh xD
      No, to jak zaczniesz publikować miniaturki, to mi daj linka! xD

      Usuń
    6. Dzięki za uznanie :)
      Oczywiście, że podam linka xD Ale najpierw muszę założyć bloga i problem, że nie mam szablonu ;/

      Usuń
    7. To ja Ci szablon zrobię xD

      Usuń
    8. O! Byłoby genialnie ;) Zrób mi jakiś ładny, zdam się na ciebie ;)

      Usuń
    9. Okej, to jak założysz, to daj znać, zrobię Ci xD

      Usuń
    10. ok, już mam ;))
      Oto link:
      http://panda-tworzy-swiat.blogspot.it/

      Usuń
    11. A miniaturki potterowskie oczywiście, nie? :D
      Ach, a jaki chcesz mniej więcej szablon? Mroczny? Co inny? Określ, jaki, a ja zrobię xD Z jakimi postaciami w nagłówku?

      Usuń
    12. Tak, potterowskie, jak i inne. Ale przyznam, że może mi nie wyjść za specjalnie, bo ostatnio HP oglądałam kilka ładnych lat temu. Może najpierw zapoznam się z tym filmem na nowo, bo nie chcę kaszany odwalić xDD ale dobra, spróbuję coś napisać xDD
      Szablon? Może być mroczny. Nie wiem, no zdam się na ciebie xDD Twórz ;D Postacie...sama nie wiem jakie... No, w każdym bądź razie coś zajebiście mrocznego ;))

      Usuń
    13. Okej, to nie będą postacie z HP, tylko ogólnie jakieś mroczne xD

      Usuń
    14. spoko ;D nawet jakas upadła anielica z czarnymi skrzydłami, albo...hmm...coś podobnego xDD jakieś z niej stworzenie xD hahah. Dobra, zrób według własnego uznania, już nie marudzę xDDD

      Usuń
    15. Okej, zrobię coś w stylu tego, co tu mam, bo się jeszcze na tyle na htmlach nie znam, żeby robić ładne ramki xD

      Usuń
    16. Nic nie mów o tych HTML.To dla mnie za trudne, więc sama się nie biorę. Przyznam, że ,,onetowskie'' szablony były o wiele wygodniejsze. Lepszy jest CSS, ma łatwe kody i lepiej się układa szablon xD Ogólnie to nie znam się na tych pierdołach, haha xDDD
      Jestem ciekawa jaki dla mnie zrobisz szablon ^^

      Usuń
    17. O tak, onetowskie były cudne. Można było zrobić takie ramki, jakie się chciało, a tutaj już się kłania wyższa informatyka.

      Usuń
  6. A gdzie poinformujesz mnie o szablonie? Tutaj, czy na moim blogu?
    A, i kiedy mogę się go spodziewać xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak cos, to czekam na szablon. Powiem skoromnie, że własnie pisze miniaturkę związaną z HP xDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko nie oczekuj ode mnie full wypasu, bo z pisaniem mi nie najlepiej idzie xD To będzie (a raczej trochę już jest) coś o Hermionie. Tylko tyle zdradzę. A, że jej nie lubię, to mi się nawet dobrze pisze tą miniaturkę xDDD

      Bedzie dzis szablon? xDDD

      Usuń
    2. Dziś nie, bo muszę zacząć Umbridge ;/
      Ale jutro tak xD
      Ooo, Hermio...cośtam ;) A kiedy dodajesz?

      Usuń
    3. Właśnie nie wiem kiedy. Myślałam, że się wyrobie w tym tygodniu, ale nie mam szans. Pracuję na okrągło, a jutro jeszcze jadę do Austrii i znowu nic nie dopiszę xD Myślę, że w przyszłym tygodniu... Chyba, że będę miała dużą wenę i dokończę nawet jutro (gdy wrócę z Austrii do Włoch).
      Ja tam nie wiem jak nazwac swoją miniaturkę.. Hermiodramat chyba xDD

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. I już jestem. Przyznam, że mam dopiero dwie strony napisane, ale dziś nie dałam rady kontynuować niestety... Na środę chyba będzie Hermiodramat xD

      Usuń
    6. Już się nie mogę doczekać :D

      Usuń
    7. Proszę, oto mój adres: nicoledarula2011@onet.pl

      Usuń
    8. Umiesz sobie gotowy i zalinkowany szablon załadować?

      Usuń
    9. To się okaże za chwilę xD ale myślę, ze chyba tak ;)

      Usuń
    10. Wysyłałaś ten szablon? Bo nie dotarł do mnie jeszcze xD

      Usuń
    11. Kurcze, to cholerstwo się nie chce wysłać, jak się załadowuje połowę, to mi się komputer wiesza. Wyślę Ci może lepiej wszystkie kolory, linki, a sama sobie poustawiasz.

      Usuń
    12. Ciekawe czemu tak wiesza od tego szablonu...
      Ok, to poustawiam sobie ;)

      Usuń
  8. A tak w ogóle zapraszam na moją zjeeeeeebaaaaną miniaturkę. Tylko nie zaśnij przy czytaniu xDDDD Pzdro ;*** ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy bedzie o Dolorez???

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetna miniaturka, nie będę się rozpisywać. Chcę tylko dać znać, że przeczytałam i jestem oczarowana! :)
    ~Pani M.

    OdpowiedzUsuń
  11. Gdy byłam mała, zawsze próbowałam sobie wyobrazić śpiącego Voldemorta. I za nic w świecie to nie wychodziło. Takie smutne.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy byłam mała, zawsze próbowałam sobie wyobrazić śpiącego Voldemorta. I za nic w świecie to nie wychodziło. Takie smutne.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak to? XD Mam dla Ciebie genialną radę: spróbuj wyobrazić sobie Voldka na kiblu. Albo korzystającego z pisuaru. </3 Wtedy wyobrażenie śpiącego Voldemorta stanie się dziecinnie proste, wierz mi, sprawdzona metoda. XD

    OdpowiedzUsuń

Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś po przeczytaniu rozdziału wyraził swoją opinię na jego temat. Każda wypowiedź niezmiernie motywuje, pozwala pracować nad sobą i opowiadaniem.